Życie

poniedziałek, 31 grudnia 2018

Ciasto czekoladowe zamiast podsumowań.


Ten post miał się ukazać wcześniej, ale gorączka mnie zmogła... wybaczcie. Pewnie już nie zdążycie zrobić ciasta na Sylwestra, ale może przyda się przepis na inne okazje. U nas już tradycyjnie robię je na Święta Bożego Narodzenia. Tak wszystkim zasmakowało, że wpisało się na stałe w świąteczne manu.


Tak ciasto prezentowało się kilka lat temu. Tym razem nie będzie nic o tradycji, ponieważ nie wiem jakie ma "korzenie" to ciasto. Przepis dostałam od znajomej jeszcze jak pracowałam w Ascoli Piceno. U nich w rodzinie funkcjonowało jako tort urodzinowy.

Składniki:
250 gr. masła, 250 gr. cukru, 100 gr. kakao (bez cukru), 6 jajek, paczka biszkoptów (ja użyłam Pavesini)

Masło należy rozpuścić w kąpieli wodnej i odstawić do wystygnięcia. Kakao z cukrem wymieszać łyżką w garnku. 



Następnie dodać 2 łyżki wody. Dobrze wymieszać. Ma nie być żadnych grudek. Do tego wlać wystudzone masło i miksować długo i dobrze. Dodawać pojedynczo żółtka. Ubite osobno białka delikatnie, powoli mieszając dodać do masy.
Formę, najlepiej z kominem, wyłożyłam folią spożywczą. Boki i dno formy wyłożyć maczanymi w kawie biszkoptami. W wersji "dla dorosłych" można do kawy dodać ulubionego alkoholu.


Do tak przygotowanej formy przekładamy naszą masę. 


I wstawiamy na 12 godz. do lodówki. Po tym czasie, wyjmujemy z lodówki, nakrywamy ciasto talerzem i odwracamy. Po wyjęciu z formy i zdjęciu folii dekorujemy według uznania. U nas w tym roku prezentowało się tak...


Ciasto jest dość słodkie więc dodatek bitej śmietany jest bardzo wskazany. 

I w ten o to sposób przyszedł czas pożegnać się ze Starym Rokiem i powitać Nowy. 
Ten blog powstał całkiem niedawno. Przekazałam Wam dopiero garstkę informacji, przepisów, moich przemyśleń na temat spraw i życia we Włoszech. Mam nadzieję, że Was zaciekawiłam, że znaleźliście interesujące materiały tutaj. Nawiązałam kilka miłych znajomości i mam nadzieję że nawiążę jeszcze więcej. 

Wszystkim chciałam złożyć serdeczne życzenia, aby ten Nowy Rok spełnił nasze oczekiwania. Aby był pełen radości i miłości. Aby realizacja założonych planów, szła jak z płatka. Abyśmy potrafili cieszyć się i z tych najmniejszych radości, bo czasem one okazują się najważniejszymi. Spełnienia marzeń w 2019 roku!!!

piątek, 28 grudnia 2018

Żywa szopka- Equi Terme


Od kilku lat wybieraliśmy się do Equi Terme ( o tym miejscu pisałam już tutaj ), aby zobaczyć Żywą  Szopkę. Zawsze coś nam przeszkadzało, albo akurat byliśmy na Święta w Polsce.
W tym roku wreszcie się udało. Miałam mieszane uczucia gdy tam jechaliśmy...

Historia mówi, że prekursorem żywych szopek był św. Franciszek z Asyżu. Zorganizował on pierwszą żywą szopkę w wiosce Greccio w 1223 r. Od tamtego czasu idea żywych szopek rozprzestrzeniła się na całe Włochy, jak i na resztę państw chrześcijańskich. W tworzenie szopki są zaangażowane zazwyczaj całe wioski, miasteczka. Mieszkańcy tworzą mini scenki przedstawiające życie ludzi w dawnych czasach i oczywiście sam żłóbek.

Equi Terme to mała wioska w Lunigiana, gmina Fivizzano, prowincja Massa- Carrara. W miasteczku znajdują się naturalne spa jak i groty które można zwiedzać. I tak jak lubię tą miejscowość właśnie z wyżej wymienionych powodów. Tak wyobrażałam sobie że szopka, to będzie kilka osób w jednym miejscu zebranych, a ludzi do oglądania będzie pewnie sporo...
Szopka odbywała się 23-26 grudnia. My pojechaliśmy ostatniego dnia. Otwarcie miało być o godz. 18 . Postanowiliśmy być troszkę wcześniej. Myśleliśmy o jakimś spacerze wcześniej...
Okazało się jednak, że w ogóle wejście do miasteczka jest zamknięte. A kolejka już się ustawiała... Półtorej godziny czekania na otwarcie!!! Oj mówię Wam mieliśmy ogromną ochotę zawrócić do domu... Na szczęście tego nie zrobiliśmy. Mimo oczekiwania, klimat zaczynał się robić coraz ciekawszy. 


Equi Terme- rzeka Lucido

Znad rzeki zaczęła podnosić się mgła, która z czasem rozeszła się po całym miasteczku. A zespół muzyków grał kolędy. Wreszcie nadeszła godz. 18 i po zapłaceniu za wejście (5 euro od osoby), mogliśmy wreszcie wejść na teren starej części miasteczka. Po schodach, wąskimi uliczkami... mgła dookoła. Cała droga oświecona pochodniami... Klimat naprawdę pozwalający przenieść się w dawne czasy. Owszem ludzi było strasznie dużo, ale uliczkami przejścia wąskie więc właściwie wszyscy szli wężykiem.



Mogliśmy zobaczyć jak ludzie, w dawnych czasach załatwiali sprawy urzędowe...



Ale również najróżniejsze zawody z tamtych czasów.





Mogliśmy przyjrzeć się jak kiedyś wykonywano monety.



Były kobiety które zajmowały się tkaniem materiałów i stargany z gotowymi tkaninami. Harem władcy  z tancerkami. Były stragany z żywnością, można było się częstować smakołykami. A nad wszystkim czuwał z góry jeden z możniejszych władców.



Była też przemiła kobieta, która częstowała gorącą herbatą z cytryną.



Zawiłą dróżką, pomiędzy domami doszliśmy wreszcie na obrzeża miasteczka. Dalsza droga wyznaczona przez pochodnie prowadziła przez most na rzece w kierunku grot.




W grocie oczywiście żłóbek. Maluszek pięknie spał w kołysce. Dowiedzieliśmy się, że ma 5 miesięcy. A już odegrał tak ważną i piękną rolę aktorską.



Na zewnątrz groty obozowali "biedniejsi mieszkańcy", którzy przyszli witać Nowonarodzone Dziecię.



A my powolutku zaczęliśmy kierować się ku wyjściu z miasteczka. Po drodze było jeszcze kilka "straganów". W jednym z nich skosztowaliśmy przepysznego Vin Brule. Zrobiło się też jakoś luźniej. Schodziliśmy ścieżką owitą mgłą, przy akompaniamencie kolęd, do tego światła z pochodni. Wszystko to tworzyło niepowtarzalny klimat.




Podsumowując. 
Czy jesteśmy usatysfakcjonowani? Tak, bardzo. 
Naprawdę, bardzo nam się podobało . I nawet to stanie w kolejce, nie zmieni naszego zdania. Cała trasa do przejścia zajęła nam ponad godzinę. Można jak najbardziej przyjść z dziećmi. Oczywiście nie mówię o malcach w wózkach. Część trasy prowadzi wąskimi schodami.

Mogę Wam ze spokojnym sercem polecić odwiedzenie Żywej Szopki w Equi Terme. Niezapomniane przeżycie. 

poniedziałek, 24 grudnia 2018

Świąteczne życzenia


Dziś już 24 grudnia.
Ciasta upieczone, bigos zrobiony, zupa grzybowa też.... Tak, tak nawet gdy spędzamy Święta we Włoszech zawsze na naszym świątecznym stole znajdują się też potrawy nasze polskie. Zawsze też mam opłatek. Zawsze dzielimy się nim z mężem. 
Marzy mi się Wigilia w naszym domu... Zaprosilibyśmy obie nasze rodziny. Zrobilibyśmy Święta Polsko- Włoskie. Potrawy od każdej ze stron. Opłatek, a pod obrusem sianko. Dodatkowe nakrycie dla zbłąkanego wędrowca. Oj musimy mieć duży salon na ustawienie dużego stołu, aby wszystkich pomieścić...



Ale się świątecznie rozmarzyłam...

A chciałam przecież złożyć wszystkim, którzy tutaj zaglądają i czytają mojego bloga
najserdeczniejsze życzenia-

   Zdrowych, radosnych, pełnych uśmiechu,
  niepowtarzalnej atmosfery, wszelkiej pomyślności,
  przepełnionych ciepłem rodzinnym 
  Świąt Bożego Narodzenia.



Tego Wam moi kochani życzę z całego serca. 



  

czwartek, 20 grudnia 2018

Jarmarczna wycieczka- Vipiteno.


Przed świątecznie chciałam Wam jeszcze napisać o naszej ostatniej podróży.
Zazwyczaj wybieramy kierunek i sami organizujemy cały wyjazd. Poruszamy się zazwyczaj albo samochodem, albo pociągami. Naprawdę mało kiedy korzystamy z ofert biur podróży. Nie przepadam za chodzeniem za przewodnikiem... Wolimy sami odkrywać nieznane uliczki, zakątki, czy szlaki. Tym razem jednak skorzystaliśmy z oferty jednego z biur. Dlaczego? Ponieważ w ofercie był przejazd, kolacja, nocleg, śniadanie i drugiego dnia znowu przejazd zapewniający drogę powrotną. Reszta czasu dowolnie spędzona. A bardzo nam zależało na zobaczeniu jarmarków świątecznych w tych miejscowościach, więc czasu powinno nam wystarczyć. Dzisiaj opiszę tylko miejscowość do której dojechaliśmy najpierw- Vipiteno. 

Czas start. Pobudkę mieliśmy o 4 rano. Autobus miał przyjechać po nas o 4.50. Torba spakowana, aparat też, ciepłe ciuchy założone i w drogę.
Firma solidna, punktualna jak na włoskie warunki nawet bardzo- opóźnienia tylko 15 minut było. W autobusie spokojnie sobie wszyscy dosypiali, oczywiście oprócz kierowcy.
Droga na początku monotonna, także książka się przydała. Zatrzymaliśmy się na jednym z Autogrilli na włoskie śniadanko. Cappuccino i croissant z nutellą o 7 rano w podróży, smakuje wyśmienicie. A później wstało słonko, a krajobraz za oknem zaczął się powoli zmieniać. I jak małe dziecko, już do końca podróży siedziałam z nosem wlepionym w szybę.



Gdy dojechaliśmy na miejsce właściwie był czas na obiad. Lubimy smakować miejscową kuchnię gdziekolwiek jesteśmy. Każdy region Włoch ma co innego do zaoferowania. Tym razem zależało nam na czasie, więc chcieliśmy zjeść "coś na szybko" a sycące. Zdecydowaliśmy się na bruscette ze speck (boczek). 



Najedzeni ruszyliśmy na jarmark świąteczny i zwiedzanie Vipiteno.

Troszkę historii o samym Vipiteno:
Pierwsza osada rzymska w tym miejscu prawdopodobnie pochodziła z 14 r.p.n.e. kiedy na szlaku komunikacyjnym pomiędzy Włochami a krajami poza Alpami, Druso Maggiore założył stację wojskową o nazwie "Vipitenum". W starożytności Vipiteno znajdowało się w środku głównych szlaków komunikacyjnych. W 1252 r. ówczesny papież Innocenty IV nazwał je miastem. Na przełomie XV i XVI w. Vipiteno zostało znacznie rozbudowane (info z Wikipedii). 
Miasteczko znajduje się na wysokości 948 m.n.p.m. w prowincji Bolzano w regionie Trydent- Górna Adyga, blisko granicy z Austrią. Otoczone jest przepięknymi szczytami górskimi- Monte Cavallo (2176m) na zachodzie, Huhnerspiel (2800m) na północnym wschodzie i Cima di Stilves (2422m) od południa. 



Jadąc jeszcze autobusem, pani przewodnik opowiadała, że część ludzi z tego regionu chciałaby przyłączenia ich do Austrii. Albo stworzenia oddzielnego państwa, podobnego do San Marino. Ja przebywając  tak króciutko w tej miejscowości nie odczułam tego. Jedyne co mogę stwierdzić, to że wszystkie nazwy (łącznie z nazwą samego miasta) są dwujęzyczne- włoskie i niemieckie. Większość ludzi porozumiewa się w obu językach. A dodatkowo można usłyszeć lokalny dialekt, który jest wymieszaniem obu języków. 

My po obiadku, udaliśmy się uliczkami w kierunku placu na którym odbywał się jarmark świąteczny. Głowa chciała mi się urwać od rozglądania się wokoło. Przepiękne te uliczki, a właściwie każda z kamieniczek zasługiwała na uwiecznienie. 



Wyglądały jak domki dla lalek. Co jedna to piękniejsza i inaczej przyozdobiona.



Wreszcie dotarliśmy na sam jarmark. Cudów i ozdób choinkowych/ świątecznych od liku. Przebierać i wybierać.



Każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Oczywiście na jarmarku były także stoiska z jedzeniem regionalnym. Nie mogło też zabraknąć słynnego vin brule na rozgrzewkę. Czyli grzane, czerwone wino z dodatkami cukru i przypraw aromatycznych. Mój mąż nie musiał prowadzić samochodu, więc spokojnie mogliśmy skosztować tego przysmaku.



Na sam koniec pobytu w Vipiteno, nasze kroki skierowaliśmy do pobliskiej kawiarenki aby spróbować słynnego ciasta- strudla z jabłkami. Trzeba przyznać było przepyszne. A zapach w kawiarence był (brakuje mi odpowiedniego słowa).... powalający!



I tym słodkim akcentem zakończyliśmy nasz pobyt w Vipiteno. 
Muszę się Wam przyznać, że tą miejscowość odwiedziliśmy już po raz drugi. Kilka lat temu byliśmy tutaj zupełnie prywatnie. Wtedy przyjechaliśmy na weekend. Jeden dzień na jarmarku i zwiedzaniu miasteczka. Drugi w centrum odnowy biologicznej. Też było świetnie, Jak odnajdę zdjęcia z tamtej mini podróży, to napiszę post. Kolejnym razem wybierzemy się do Vipiteno w okresie letnim, aby poznać tamtejsze szlaki górskie .

W następnym poście opiszę Wam dalszy ciąg naszej wycieczki. Byliśmy jeszcze po stronie austriackiej. Odwiedziliśmy miasteczko Rattenberg i Innsbruck.

A czy Wam zdarzyło się odwiedzić Vipiteno? Jakie były Wasze odczucia co do tego zakątka?

poniedziałek, 17 grudnia 2018

Włosi- ich zwyczaje i obyczaje cz.II


Magiczne trzy słowa. Czyli proszę, przepraszam, dziękuję i inne takie...
Włosi, tak jak i wiele innych narodów maja swoje wady i zalety. 

We Włoszech zaskoczyło mnie pozytywnie, że wchodząc do sklepu mówi się "dzień dobry". Nie chodzi mi o to, że ekspedientka "atakuje" klienta z "dzień dobry" i nie odpuszcza go już na krok, tylko po to aby sprzedać produkt. To jest takie miłe "dzień dobry" , mówione i przez sprzedawcę, ale i przez osoby wchodzące do sklepu. Czyli jest to forma przywitania się ze sprzedawcą. To samo obowiązuje przy wychodzeniu ze sklepu. Ekspedient mówi "arrivederci" i "grazie". Czyli "do widzenia" i "dziękuję". Z mojego doświadczenia mogę napisać, że tak bywa w większości sklepów.

O dziwo przywitanie jest też bardzo często wypowiadane przy wsiadaniu do autobusu. Trzeba pamiętać, że włosi bardzo przestrzegają prawidłowego wsiadania i wysiadania z autobusów. Czyli wsiada się przednimi i tylnymi drzwiami a wysiada środkowymi. Wyjątkiem może być tylko bardzo przepełniony autobus i nie możność przepchania się do środkowych drzwi aby wysiąść.

Nie jest już niestety tak słodko w samym autobusie. Zazwyczaj autobusami jeżdżą osoby starsze, młodzież, obcokrajowcy i turyści. Reszta społeczeństwa raczej posiada samochody. Po wejściu do autobusu zaczyna się atak na miejsce siedzące. Kto pierwszy ten lepszy i wtedy "magiczne słowa" już raczej nie istnieją. 

Włosi między sobą są dosyć uczynni. Czym mniejsza miejscowość tym więcej troski o współmieszkańców. W większych miastach mam wrażenie, że jest większa gonitwa i mniejsze zwracanie uwagi na ludzi w otoczeniu.. W małych miejscowościach funkcjonuje jeszcze przekonanie, że sąsiad sąsiadowi pomoże. Większość ludzi zwraca się do siebie z dużą serdecznością i gotowością niesienia wzajemnej pomocy.

Jeśli jednak chodzi o swobodę zachowania u włochów...to już inna bajka. 
Głośne rozmawianie przez telefon w miejscach publicznych. 
Głośne rozmowy w restauracjach, gdzie często chodzi się całymi rodzinami i biesiaduje całymi godzinami.
Gdy spotykają się znajomi na ulicy, nie ma przecież żadnej przeszkody aby tam stać "na środku", przez x czasu i rozmawiać. Głośno i do tego mocno gestykulując. Przecież każdy to rozumie i ominie....

Podsumowując częstotliwość używania magicznych słówek we Włoszech... Używają ich dosyć często we wzajemnych relacjach, w życiu codziennym.
Poza tym włosi są bardzo nastawieni na turystykę. I turystów traktują nadzwyczaj serdecznie.  
Jeśli więc przyjeżdżacie do Włoch jako turyści, na pewno zetkniecie się z bardzo miłym podejściem i gotowością włochów do udzielenia Wam wszelakiej pomocy i rady.

piątek, 14 grudnia 2018

Przygotowania świąteczne.


Święta zbliżają się wielkimi krokami. A we Włoszech dom świątecznie ozdabia się już od 8 grudnia. Także i my zaczęliśmy już nasze mieszkanko przyozdabiać.
Na razie mieszkamy w niedużym wynajmowanym mieszkanku. Nie mamy więc zbyt dużo miejsca na wszelakie świąteczne akcesoria. Staram się wykorzystać każdą wolną przestrzeń, bo ja uwielbiam świąteczny klimat. 
Wiele ozdób staram się zrobić sama, tak najbardziej lubię. Każda szyszka ułożona tak jak mi pasuje...



Szukam odpowiedniego miejsca na bombki , które jeszcze ciągle robię.




Część ozdób kupuję na różnych jarmarkach świątecznych. Z jarmarkami jest taka dziwna sprawa, że one właściwie wszystkie takie same. Po zobaczenie dwóch, to tak jakby się widziało wszystkie.... Ale zdarzają się wyjątki. Czasem trafi się na stoisko z niepowtarzalnymi rzeczami. Ostatnio byliśmy na takim jarmarku w Innsbrucku (powstanie oczywiście post o tej naszej wycieczce). Oj to dopiero było cudo!!!
A u nas w domu znalazło się oczywiście kilka dodatkowych ozdób świątecznych.



A zamiast choinki na razie ubraliśmy girlandę. W tym roku kolory pastelowe z dodatkiem czerwieni.



Cóż ja na to poradzę, że uwielbiam czerwień w świątecznym klimacie.
No i na koniec ustawiliśmy szopkę. Pewnie wiecie, że szopka we Włoszech to wręcz sprawa obowiązkowa. Szopki znajdziemy właściwie w każdym domu. I to nie jakieś tam malutką szopkę ustawioną przy choince. Tutaj to całe budowle. Dbanie o każdy detal. Znam rodziny, gdzie szopka zajmuje cały pokój, lub pół salonu. Na początku (okolice 8 grudnia) w szopce jest tylko Maryja i Józef. Żłobek z Jezusem dostawiany jest w noc wigilijną. A później przybywają dopiero Trzej Królowie.
Szopek jest kilka rodzajów. Jest szopka, chyba najbardziej rozpowszechniona- neapolitańska, ale są również szopki "nowoczesne". My z powodu małej ilości miejsca zdecydowaliśmy się kilka lat temu na właśnie taką nowoczesną szopkę firmy Lemax. Co roku dokupujemy jakiś nowy element, więc i tak z roku na rok zajmuje coraz więcej miejsca. Ale ile jest radości w ustawianiu tych wszystkich domków, figurek, światełek...






Nawet moja szafeczka ma nowych, świątecznych lokatorów.



A jak u Was? Jakie kolory świąteczne panują u Was w domach? Wolicie złoto, czerwień, zieleń, czy może pastele?
Ach, już nie mogę się doczekać Świąt. Mimo, że w tym roku spędzimy Święta z dala od moich najbliższych w Polsce, to staram się zawsze jak najwięcej tradycji świątecznych polskich przenieść do Włoch. Kapusta na bigos już zakupiona, zupa grzybowa (z zasuszonych jeszcze w Polsce grzybów), jak najbardziej będzie na świątecznym stole. 
Miłych przygotowań i dla Was.

wtorek, 11 grudnia 2018

Włoski deser- panna cotta


Wszyscy jesteśmy zaganiani w okresie przedświątecznym. Ale i teraz dobrze jest osłodzić sobie czas między ubieraniem choinki, planowaniem Wigilii a wybieraniem prezentów.
Panna Cotta to chyba najprostszy z włoskich przepisów na deser. Dzięki swojemu smakowi, prostocie wykonania i możliwości operowania wieloma wariantami smaków jest lubiany także w innych państwach.



Kropla historii:
Jak to zazwyczaj bywa jeśli coś jest tak wyśmienitym przepisem jak panna cotta ciężko jest dojść skąd ten przepis pochodzi. Wiele źródeł (np. Wikipedia) podaje, że panna cotta została wynaleziona na początku XX w. przez kobietę pochodzenia węgierskiego, mieszkającą na obszarze Langhe ( Piemonte). Można jednak usłyszeć też teorię, że pochodzi od Biancomangiare -  typowego sycylijskiego deseru.
Pewnym jest, że swoją sławę zawdzięcza niepowtarzalnemu smakowi śmietanki. 
Jakiś czas temu przeprowadzono badania: "z czym kojarzy się śmietanka"- 43% ankietowanych odpowiedziało, że z kojarzy się z przyjemnością, radością i szczęściem (34%), miłością i pasją (18%), nostalgią za dzieciństwem (15%), odpoczynkiem (14%), relaksem (13%).
Deser ze śmietanki był więc skazany na powodzenie.
A przepis nadzwyczaj prosty.



Potrzebujemy: śmietankę 500 ml.(na zdjęciu są 2 śmietanki, ale dodałam z trzeciej tak żeby było 500 ml.), 100 gr. cukru, laskę wanilii i 10 gr. żelatyny w listkach.
Żelatynę namaczamy w zimnej wodzie. 
Laskę wanilii rozkrawamy wzdłuż i nożem wyjmujemy nasionka.



Do garnka wlewamy śmietankę, dodajemy cukier i wanilię. Doprowadzamy do wrzenia, często mieszając. Gdy tylko pokarzą się pierwsze bąbelki zdejmujemy z ognia. Dodajemy odciśniętą dobrze z wody, żelatynę. Mieszamy do całkowitego rozpuszczenia żelatyny.
Rozlewamy do pojemniczków. Wstawiamy do lodówki na około 3-4 godz. Musi się stężeć.




Ten przepis dostałam od znajomej kilka lat temu. Ale przepisów jest mnóstwo na panna cotta. Można od razu dodać np. kawę rozpuszczalną, lub kakao. Jeśli mamy zamiar wyjmować deser z pojemniczka to należy go (najczęściej są do tego specjalne metalowe "babeczki") delikatnie natłuścić, lub wcześniej schłodzić. Dzięki temu deser będzie łatwiej wyjąć. Można podawać panna cotta z owocami, sosami słodkimi, karmelem, czekoladą... A ja tu piszę tylko o wersji " na słodko". Można też wykonać w wersji wytrawnej. 
My jednak lubimy słodkości. Najczęściej podaję panna cotta z czekoladą 70%, rozpuszczoną w kąpieli wodnej, lub startej na tarce. Albo z dżemem ze śliwek własnego wykonania.



Taki deser można wykonać wcześniej, a po dniu pełnym przygotowań świątecznych, usiąść z rodzinką i rozkoszować się słodkościami. My przy tym deserze obmyślaliśmy dalsze prezenty i możliwości świątecznego udekorowania mieszkania...
Mam nadzieję, że wypróbujecie ten prościutki, a smaczny deser. Dajcie znać jak Wam poszło.

czwartek, 6 grudnia 2018

Artystyczne Tigelle.


Ja wiem, że bardzo mało piszę o samej miejscowości w której tutaj mieszkam. Składa się na to kilka powodów. Po pierwsze jest to już stosunkowo duże miasteczko i muszę post o nim podzielić na części. Po drugie traktuję właściwie tą miejscowość głównie jako "bazę wypadową", do zwiedzania okolicy. 
Tym razem jednak chciałam Wam napisać o niedużej restauracyjce w samym centrum La Spezii. 
"L'arte Della Tigella" mieści się na ulicy Bartolomeo Fazio  63. Lokal powstał dość niedawno, a już ma sporą liczbę stałych bywalców.



Jak sama nazwa mówi głównie podaję się tutaj tigelle. 
No to, jak zawsze troszkę historii :
Tigelle lub inaczej crescentine to placuszki chlebowe pochodzące z Modeny z regionu Emilia-Romagna. W dawnych czasach ciasto przygotowywało się z mąki, smalcu, wody, mleka, drożdży i odrobiny soli. Wyrobione i wyrośnięte ciasto wkładało się pomiędzy liście np. kasztana a następnie pomiędzy foremki z wypalonej gliny. Foremki lądowały na żarze w dobrze rozgrzanym piecu. Każda foremka miała wzór, który odbijał się na upieczonym placuszku. Zazwyczaj był to "kwiat życia", jako oznaka pomyślności i płodności. Obecnie często smalec w przepisie jest zastępowany olejem z oliwek. A pieczenie następuję w specjalnej aluminiowej ciężkiej patelni, uformowanej na 5 lub 7 placuszków. Oczywiście umieszczanej  na gazie. Patelnia jest dwustronna, czyli podczas pieczenia po prostu odwracamy całość na drugą stronę, aby pieczenie było równomierne.
Gotowe placuszki przekrawa się na pół i przekłada dowolnymi składnikami.

Do restauracyjki trafiliśmy przez przypadek, a że był środek tygodnia, to znaleźliśmy wolne miejsca. Wybraliśmy menu klasyczne. Na stół trafiło 10 sosików i talerz z wędlinami.



W karcie jest wybór sosików i jeśli któryś nam nie odpowiada, można go bez dopłat zamienić na inny. My tak zrobiliśmy z sosem z gorgonzoli. Oboje nie przepadamy, a zamieniliśmy na nasz ulubioną - salsa tonata ( czyli sosik z tuńczyka). Z wędlin jest prosciutto, speck, mortadela i salame. Wszystkie wędlinki bardzo świeże. 



Wreszcie na stół trafiły też tigelle. Gorące i pyszne. Cennik jest stały do danego menu. Ale tigelle są donoszone według uznania- ile chcemy. Oczywiście jednym z sosików, jak na Włochy przystało, musiała być Nutella. Mój mąż wszamał w ramach deseru ostatnią tigelle z tymże kremem czekoladowo-orzechowym.
Nasza biesiada dobiegała końca. Podsumowując- wyszliśmy naprawdę najedzeni, nie płacąc za to majątku. Sam lokal prezentuje się bardzo ładnie.



Jeśli będziecie mieli chęć spróbować tigelle, to zapewne jest to miejsce do którego można się wybrać.

poniedziałek, 3 grudnia 2018

Świąteczna bombka


Zaczął się grudzień. Z pełnym zapałem robię bombki na naszą wymarzoną choinkę. Wspominałam o tym tutaj . Dziś więc będzie post zupełnie nietypowy...
Sposób na zrobienie bombek znalazłam kiedyś w sieci i postanowiłam wykonać kilka dla siebie. Tak bardzo mi się spodobały, że narodził się pomysł na wykonanie bombek na całą choinkę.
Żeby jednak i w tym roku wykorzystać ten wzór na bombki zrobiłam jedną dużą. Mam zamiar zawiesić ją przy żyrandolu na długiej białej wstążce.



Jak wykonać taką lub podobną bombkę? Dość prosto...
Pokaże Wam na przykładzie kolejnej robionej bombce.
Zakupiłam kilka zbliżonych w tonacji materiałów bawełnianych, o wzorze świątecznym. 



Wyprasowałam. Każdy materiał pocięłam na kwadraty o bokach 7 cm. Zaprasowałam na pół.



Następnie złożyłam boki, tak aby powstał trójkąt. Ważne aby ładnie, równo złożyć róg trójkąta.



Powstałe trójkąty należy przypinać szpilkami do styropianowej kuli. Oczywiście od rozmiarów kuli zależy jakiej wielkości i ile potrzeba trójkątów. Wymiary kwadratów- 7 cm., podałam do kuli o obwodzie 26 cm. Będzie ich nam potrzeba w sumie 40. Od naszej inwencji twórczej zależy jak połączymy materiały. Ja w tym wypadku użyłam 16 z materiału o zielonym tle i 24 z materiału o białym tle. Szpilek najlepiej używać krótkich.



Zaczynamy od środka kuli, upinając 4 wybrane kwadraty. Najpierw przypinamy środek trójkąta. Później złożone boki. A na koniec boczne ramiona. Trzeba upinać precyzyjnie, aby nie było widać nic a nic styropianu!
Kolejne warstwy przypinamy szpilkami nieco niżej.



Kolejna warstwa to już 8 trójkątów.



Ja na kule tej wielkości używam schematu 4+8+8 dochodzę do połowy kuli i zaczynam z drugiej strony dokładnie tak samo. Oczywiście można przypinać gęściej i zmieścić jeszcze jeden rząd.



Ważne aby wszystko precyzyjnie przypinać, aby linie nam się zgadzały przy zetknięciu obu półkul. W tym momencie pozostaje wykończenie bombki według własnego uznania. Ja swoją ozdobiłam tak:



Mam nadzieję, że wytłumaczyłam proces powstawania bombki w miarę jasno i przejrzyście. Jeszcze raz zaznaczam, że nie jestem niestety autorką pomysły na wzór wykonania tej bombki. Mój jest tylko dobór materiałów i ozdobienia końcowe. No i wykonanie. Ja uwielbiam wykonywać różnego rodzaju ozdoby świąteczne. Jaka później satysfakcja...
To co, zrobicie u siebie też kilka podobnych bombek? Miłej pracy, a właściwie to nie praca przecież tylko przyjemność.
Z ogromna ochotą zobaczyłabym Wasze bombki. Piszcie  w komentarzach, jak Wam poszło.