Życie

czwartek, 29 listopada 2018

Włosi- ich zwyczaje i obyczaje cz.I


Zacznijmy od tego, że to co tutaj piszę jest moją opinią z moich własnych obserwacji. Każdy może mieć inne zdanie, inny punkt odniesienia. 

Pierwszą sprawą która zwróciła bardzo moja uwagę było prawie natychmiastowe przechodzenie włochów na "Ty" z dopiero co poznaną osoba, nie patrząc na różnicę wiekową. Kiedyś pracowałam u 90- letniej kobiety która pierwszego dnia kazała mi mówić do siebie po imieniu. Tak dobrze napisałam - kazała. To samo z rodziną mojego męża. Do dziś, mimo że jesteśmy już trochę po ślubie, nie mogę się przemóc na mówienie do teściów, wujów i ciotek po imieniu. Staram się więc, męczę, wiję jak tu omijać używania tego nieszczęsnego "pani" i "pan" a jednocześnie nie mówić po imieniu. Używam wszelakich form bezimiennych. Język włoski jednak nie jest aż tak bogaty jak polski i czasem jest to trudne.
 Dla mnie wygląda to śmiesznie jeśli rozmawiając 13-letnie dziecko z osoba np. 80-letnia, mówi - "Wiesz, Benedetta, dziś w szkole to mieliśmy ciężki dzień". I o ile w takiej formie brzmi to dla mnie po prostu dziwnie/ śmiesznie, tak w wielu innych przypadkach kreuje możliwość nie okazywania szacunku osobom starszym. Mam takie wrażenie, że ludziom wydaje się  to przechodzenie na "Ty" , pozwoleniem na brak respektu dla rozmówcy. Wiem, że to zależy głównie od wychowania, ale jakoś tak się dzieje... że to przejście na "Ty" to dla wielu osób jak danie im zezwolenia" traktujmy się jak kumple".
 Za to szybkie przechodzenie na "Ty" wśród osób w podobnym wieku, bardzo mi się podoba. Sprawia, ze szybciej można nawiązać kontakty. Poczuć się swobodniej w danym towarzystwie. 

Drugą sprawą która mnie zaskoczyła we Włoszech to było życie nocne. Tak wieczorem wychodząc z domu w pobliskich lokalach, barach, kawiarniach można spotkać całe rodziny.
Na początku mocno się temu dziwiłam. No bo jak tak w Polsce dzieci "po dobranocce"- spać, a tutaj wychodzą razem z rodzicami? Włosi spotykają się na wieczornych spacerach z rodzinami, znajomymi. Dzieci w wózkach, a dorośli stoją rozmawiają. Place zabaw też potrafią się zapełniać "po kolacji". Mieszkając jednak od dłuższego czasu we Włoszech zrozumiałam o co chodzi i przestałam się dziwić. W dzień wielokrotnie potrafi być tak gorąco i duszno, że oprócz przebywania w zaciszu domowym, ewentualnie przy wiatraku i zamkniętych okiennicach, człowiek nie myśli o wyjściu na zewnątrz. A wieczorem zawsze się troszkę ochładza powietrze i można wyjść. 

Trzecią sprawą są przerwy w pracy. Mam na myśli przerwę na obiad. Sama przerwa jest spowodowana tym, że w południe jest najbardziej gorąco i część zawodów po prostu jej potrzebuje. Jednak dlaczego sklepy klimatyzowane maja przerwę od 13.30 - 15.30 już nie do końca rozumiem. Tak jednak jest i nie pozostaje nic innego jak się z tym pogodzić. Zaletą w sprawie sklepów jest to, że są one popołudniu otwarte do 20.00. Wiedząc jak włosi celebrują posiłki też nie ma się co dziwić, że maja wszech obecną przerwę obiadową. Miałam jednak problem pracując latem w miejscu oddalonym 40 min. autobusem od domu. Mając 2-godzinną przerwę, nie opłacało mi się jechać na obiad do domu. Szłam więc najczęściej na jakąś pizze. Powodowało to jednak, że z domu wychodziłam rano a wracałam późnym wieczorem. Mnie taki system pracy nie przypasował. Włosi jednak są przyzwyczajeni do niego. W godzinach pauzy wszystko zamiera. Na ulicach jest pustawo. Zakłady, urzędy, sklepy zostają zamknięte. Za to wszelakiego rodzaju bary, pizzerie, restauracyjki wypełniają się po brzegi. Część ludzi wraca na obiad do domu. A po pauzie wszyscy grzecznie znowu ruszają do pracy.

To są takie 3 pierwsze sprawy które bardzo zwróciły moja uwagę po przyjeździe do Włoch. Opowiem jeszcze o kolejnych zwyczajach włoskich które różnią się od naszych. Jedne było mi łatwo zaakceptować, inne ciężej, a z nie którymi do dziś nie mogę się pogodzić. 
A jakie były Wasze obserwacje podczas pobytu we Włoszech? Co Was zaskoczyło? Co Wam się spodobało?

poniedziałek, 26 listopada 2018

Świeżutka mąka kasztanowa.


W zeszłym tygodniu wybraliśmy się w miejsce które w ramach zakupów odwiedzamy co roku. I nie, nie chodzi o black friday i zakupy związane z tym dniem...
Chodzi o młyn-sklep z mąką z kasztanów. Zapytacie, a dlaczego po prostu nie kupię w sklepie? Odpowiedź jest nadzwyczaj prosta. Po pierwsze mam możliwość kupna bezpośrednio w młynie, od producenta więc najświeższa. Po drugie akurat ta jest zrobiona idealnie- gładka, pachnąca.
Młyn znajduje się w miasteczku Treschietto  niedaleko Bagnone, jakieś 45 min jazdy samochodem od La Spezii. Jest to młyn Malatesta Sergio. Czekamy więc z niecierpliwością na listopad, bo właśnie wtedy zaczyna być sprzedawana mąka z tegorocznych zbiorów.
Młyn ten powstał w latach 70-tych, jako spółka kilku miejscowych przedsiębiorców. W 1983 r. wybuchł pożar który strawił część budynków. Wtedy pan Sergio Malatesta, człowiek który patrzył mimo trudności w przyszłość, postanowił przejąć młyn. Rozbudował całą posiadłość, dołączył do asortymentu sklepu inne produkty lokalne. A do dziś zatrudnienie w młynie znajduje okoliczna ludność.
Aby wyprodukować mąkę trzeba najpierw zebrać kasztany. A te po dzień dzisiejszy są zbierane ręcznie. Nie ma żadnych urządzeń do ich zbiorów. Tak samo jak do zbiorów grzybów... O samych drzewach kasztanowych i naszych zbiorach pisałam już wcześniej tutaj .  Ludzie na tych ziemiach zbierali i przetwarzali kasztany od "zawsze". Lasy kasztanowe są zazwyczaj bardzo zadbane, bo zanim kasztany zaczną spadać z drzew oczyszcza się trochę podłoże. Wtedy kasztany są bardziej widoczne i łatwiej je zbierać.
Następnie kasztany przenosi się do " suszarni". Są to, zazwyczaj kamienne "domki", dwupiętrowe. Podłoga jest zbudowana z płyt piaskowca na których rozpala się ognisko z drzewa kasztanowego o małym płomieniu. Na wysokości około 2 metrów nad płomieniem rozsypywane są na piętrze kasztany. W ten sposób kasztany suszą się około 20 dni. Po tym czasie kasztany przez odpowiednie maszyny są lekko zgniatane i czyszczone już ręcznie z zewnętrznej powłoki, skóry. W tym momencie kasztany są gotowe do mielenia. Mieli się je do dziś w kamiennym młynie. Zmieniło się tylko to, że obecnie młyn jest elektryczny, a nie wodny jak kiedyś. 


Młyn do mąki kasztanowej

Ten etap przygotowywania mąki mogłam podejrzeć...
Mielenie następuje bardzo powoli. Już gotowa mąka zsuwa się do ustawionej niżej misy. Wówczas maka jest przesypywana do woreczków, ważona i gotowa do sprzedaży.
W sklepie są do kupienia oczywiście i inne produkty: dżemy, konfitury, marynaty wszystko z produktów z okolicznych gospodarstw. A także świeże owoce i warzywa. 


Przetwory w sklepie

Moim liderem wśród tych produktów w słoiczkach jest konfitura z cebuli treschietto. 

Po powrocie do domu, wiedząc że mam świeżutką mąkę kasztanową, nie mogłam oprzeć się pokusie aby przygotować frittelle. To takie mini naleśniczki, placuszki.

Składniki potrzebne do ich wykonania:
250 gr. mąki kasztanowej, 200 ml. mleka, szczyptę soli, 1/4 łyżeczki proszku dopieczenia, rodzynki dobrą garść.


Mąka kasztanowa, rodzynki i mleko


Rodzynki zalewamy w garnuszku gorącą wodą aby zmiękły. W misce mieszamy łyżką, naprawdę nie potrzebujemy miksera, mąkę z mlekiem, solą i odrobiną proszku do pieczenia. Po wymieszaniu ciasto ma być troszkę gęstsze od ciasta na naleśniki. Jeśli za gęste należy dodać jeszcze troszkę mleka. Jeśli za lejące, dodać mąki. Na koniec dodajemy odciśnięte z wody rodzynki. Mieszamy i ciasto jest gotowe do smażenia. 
Na patelni rozgrzewamy dość sporo oleju, najlepiej arachidowego. Łyżką nabieramy porcję ciasta i wykładamy je na patelnie na mocno rozgrzany tłuszcz tworząc mini naleśniczki. Frittelle maja być wielkości dna od szklanki. Pieczemy z obu stron do zbrązowienia. Wyjmujemy na papierowy ręcznik aby odsączyć ewentualnie nadmiar tłuszczu. Ja podaję je z serkiem ricotta. Ale można po prostu posypać cukrem pudrem. 



Bardzo lubię takie proste i zarazem szybkie dania. Jeśli spodobał Wam się przepis, to  wypróbujcie. 
Smacznego życzę.

czwartek, 22 listopada 2018

Święta coraz bliżej...


Ja wiem powiecie, że to dopiero końcówka listopada a ja co, o Świętach już? 
Zaczynam przygotowania, bo pogoda jest jaka jest.... Ograniczenie w robieniu mini podróży jest spore. Staram się więc zająć w takim razie przygotowaniami. Święta Bożonarodzeniowe spędzamy jeden rok we Włoszech jeden w Polsce. Chcemy być z jedną i druga rodziną. Gdy lecimy do Polski tych przygotowań jest o wiele mnie. Jeśli jednak, tak jak w tym roku pozostajemy we Włoszech, to mam co robić. Do mnie zazwyczaj należy pieczenie ciast na Święta dla całej rodziny. No, a przecież gotuję też dla nas potrawy wigilijne typowo polskie. Mój mąż uwielbia pierogi, zupę grzybową...
Pewnie się zastanawiacie jak włosi spędzają Święta Bożonarodzeniowe? Muszę Wam powiedzieć, że ja mam to ogromne szczęście że rodzina mojego męża kultywuje Święta. Są dla nich bardzo ważne. Oprócz innego rodzaju potraw na wigilijnym stole i brakiem śpiewania kolęd, wyglądają podobnie do naszych. Jednak większość włochów Święta traktuje typowo komercyjnie. Ja bardzo lubię oglądać świąteczne wystawy sklepowe. Lubie obmyślać prezenty dla bliskich. Ale przecież Święta Bożego Narodzenia to przede wszystkim święto religijne. No i czas spędzony z rodziną.
No dobrze, ale o samych zwyczajach świątecznych będzie w innym poście. Teraz chciałam podzielić się z Wami moimi obecnymi przygotowaniami.



Z powodu, że u mnie zawsze mało czasu.... to już od zeszłego roku robię powolutku bombki na choinkę. Wymarzyłam sobie, że jak już będziemy mieli swoje mieszkanko, a nie wynajmowane, to chcę dużą choinkę. Taką od podłogi do sufitu. I chcę ubrać ją w bombki w tym właśnie stylu, wszystkie własnoręcznie wykonane.



Kolejnym marzeniem, które zaczęłam realizować od zeszłego roku to obrus zrobiony własnoręcznie haftem krzyżykowym. I tak powolutku, pomalutku w ramach przygotowań świątecznych haftuję sobie upatrzone wzory.



Pewnie nie uda mi się skończyć obrusu przed tegorocznymi świętami. Ale bombki mam nadzieje, że już na przyszły rok będą czekały gotowe na piękną dużą choinkę. 
A jak Wasze przygotowania do świąt? 

wtorek, 20 listopada 2018

AV5T- piękny szlak.


Wyruszyłam tym razem na szlak sama. Wiedziałam, że nie jest zbyt trudny. Pogoda dopisywała, czegóż chcieć więcej. Wybrałam drogę z Campiglia do Porto Venere. Wprawdzie jest to szlak do schodzenia, ale można go odbyć w odwrotnym kierunku, czyli wchodząc.
Wyruszyłam autobusem z La Spezii do Campiglia.  Autobus ma przystanek przed wejściem na dworzec kolejowy. Do Cmpiglia jedzie się około 1/2 godz. No a jak wysiadłam z autobusy to czekał mnie taki widok....


Widok z przystanku w Campiglia

Było pięknie a jeden z piękniejszych w okolicy szlaków dopiero na mnie czekał. Za kościółkiem należy skręcić w lewo i już jest oznaczenie. Należy iść szlakiem AV5T do Porto Venere.
Na samym początku drogi możemy obejrzeć stary wiatrak. Mało ich niestety zachowało się na tych terenach. Najprawdopodobniej powstał w XVII w. Przez lata używany był jako młyn, później jako stajnia i stodoła aż popadł w totalną ruinę. W roku 2007 zakończone zostały renowacje tego budynku.



Szlak kawałek za wiatrakiem skręca w lewo i wychodzimy na drogę/ulicę. Po 5 min.droga ma ostry zakręt w dół a na wprost zaczyna się właściwy szlak. Jest on dość dobrze oznakowany, napisy zawsze informują albo AV5T, albo Porto Venere. Trudność jest podawana jako E, czyli szlak niezbyt trudny, ale dla osób doświadczonych i w odpowiednim obuwiu. Mnie dojście do  Porto Venere z tego miejsca zajęło około 2 godz. 


Widok na La Spezia z Campiglia

Jeszcze ostatnie spojrzenie na La Spezie i w drogę...
Szlak od samego początku jest naprzemiennie spacerowy z miejscami dosyć kamienistymi zejściami lub podejściami.


Szlak AV5T do Porto Venere

Właściwie przez cały czas pierwszego etapu drogi mamy przepiękny widok morza po prawej stronie. Kawałkami idziemy przez las. Także dobrze jest  wybrać się na tą wędrówkę na wiosnę lub jesienią, gdy nie ma upału.


Widok ze szlaku na Porto Venere

Tak z tego miejsca dobrze było widać gdzie mam dojść. Między drugim a trzecim wzniesieniem widać malutki kościółek w Porto Venere, który wchodzi wręcz w morze.
Naprawdę szlak mnie zachwycał. Cisza, o tej porze roku, spokój. Ja i natura, pięknie.


Szlak AV5T


Na kolejnym etapie szlaku, znów kawałek musimy przejść asfaltową drogą. Prowadzi ona koło kopalni marmury Portoro. Jest to marmur o kolorze czarnym ze złotymi żyłkami, uważany za bardzo cenny. Marmur ten wydobywany jest tylko w okolicy La Spezii. Niestety na teren kamieniołomu wejście jest zabronione.



Dalej szlak znów prowadzi leśnymi ścieżkami. Kolejno, tym razem po prawej stronie możemy zobaczyć nadmorską miejscowość Le Grazie.


Widok na Le Grazie ze szlaku AV5T

No i wreszcie (choć jak dla mnie to za szybko), zaczyna być widać finał tego szlaku. Czyli samo Porto Venere. Od tej strony wygląda jeszcze piękniej. Nie mogłam sobie odmówić posilenia się w " tak pięknych okolicznościach przyrody" i z takim widokiem.


Widok na kościół Św. Piotra

Gdy dotarłam do samego kościółka w Porto Venere pogoda uległa chwilowemu załamaniu.Na szczęście zerwał się też wiatr, który w kolejnym momencie rozgonił chmury.



Na temat tego kościółka chciałam już napisać przy okazji opisywania samego Porto Venere (https://italiamini.blogspot.com/2018/09/porto-venere-bogini-zamek-plaze-i.html ). Wówczas jednak teren był zamknięty z powodu imprezy charytatywnej.
Kościół Św. Piotra położony jest na szczycie skalistego przylądka, który wchodzi w morze. Tworząc jakby język z kamieni wapiennych w charakterystycznym kształcie głowy krokodyla. 
Podobno w tym miejscu pierwotnie stała świątynia Venus Ericina. Obecny kościół został wzniesiony między V a XIII w. i składa się z dwóch osobnych części, połączonych łukami. Kościół został oficjalnie konsekrowany w 1198 r. Jego czarno - białe pasy powstały prawdopodobnie w latach 1256 i 1277. Starsza część kościoła ( V w.), ta wybudowana na świątyni Venus to ta w której obecnie stoi kopia posągu św. Piotra, której oryginał znajduje sie w Bazylice św. Piotra w Rzymie. Druga część koscioła, ta nowsza składa się  z prezbiterium podzielonego na 3 kaplice nakryte ostrołukowymi i krzyżowymi sklepieniami osadzonymi na kolumnach.



Po wyjściu z kościoła na lewo jest wejście do Groty Byrona. Oj warto ją odwiedzić. Latem jest wypełniona turystami którzy właśnie to miejsce wybierają do opalania się.  A teraz cisza, spokój. Cudowne miejsce aby usiąść i poczytać książkę, pomysleć. Miał rację Byron....



A moja wycieczka zakończyła się przy rzeźbie Matki Natury, która z nostalgią przypatruje się okolicy. 



Zapadał już powoli wieczór. Autobusem z Porto Venere wróciłam do La Spezii. Do teraz mam wszystkie te piękne widoki przed oczami i z ogromną przyjemnością opisałam Wam ten szlak. Jeśli zajrzycie w te okolice, naprawdę warto się nim przejść.

czwartek, 15 listopada 2018

Smażony chlebek.


Tym razem chciałam Wam pokazać Trattorie "The Old Bridge". A  właściwie jedną z potraw której tam mozemy skosztować.
Zacznijmy od restauracyjki. Znajduje się kilka minut samochodem od La Spezii w kierunku Sarzana. Dokładny adres to Via(ulica) Provinciale 7 w Romito Magra . 
To trattoria z lat 70 z antycznymi meblami i personelem. Z wyglądu nie zachęca zbytnio do wejścia... Ale to własnie w takich miejscach zazwyczaj jest najlepsze , domowe jedzenie i przystępne ceny. Tutaj jest smaczne wszystko...Naprawdę byliśmy tam już kilka razy, za każdym razem próbując innych potraw i zawsze wychodziliśmy zadowoleni. Kuchnia jest typowa liguryjska i domowa, a porcje naprawdę spore. Do tego domowe wino...




Bardzo smaczna jest również pizza. Ale to co mnie najbardziej zasmakowało jest "daniem" bardzo prostym i świetnie wykonanym. To tradycyjne Sgabei. W karcie sgabei są jako przystawka, dla mnie to danie główne.
Tradycyjne sgabei pochodzą z Val di Magra. Gdy pozostało trochę ciasta z wypieków chleba, krojono je na paski, smażono w smalcu i posypywano solą. Do ciasta dodawano też trochę mąki kukurydzianej, aby wypiek był bardziej chrupiący. Były podawane na obiad z dodatkiem serów i wędlin. 

Tradycyjne sgabei z dodatkami

Obecnie smażone są na oleju arachidowym i podawane ze stracchino (rodzaj sera ) i wędlinami. Czasem na festynach podawane są jako deser z kremem lub Nutellą. 
Najlepiej zrobione sgabei jadłam właśnie w "The Old Bridge". Gorące, smaczne i mimo smażenia w głębokim tłuszczu-nie są tłuste. Znaczy to, że tłuszcz jest dobrej jakości i świeży. 
Dodatki również są świeże. Ser i wędliny bardzo dobre. Jak widzicie sgabei maja około 3-4 cm. szerokości i 12-15 cm. długości. Dla mnie zjedzenie 2 wypełnionych serkiem i wędliną powoduje maksymalną sytość. Nie może więc być mowy o jakichkolwiek innych daniach. 


Sgabei z dodatkami

Sgabei są puszyste w środku i chrupiące z wierzchu i bardzo sycące.
A przepis na ten smakołyk jest naprawdę bardzo prosty. Jest potrzebne-
500 gr. mąki, 25 gr. drożdży świeżych, około szklanki letniej wody, łyżeczkę soli i około 1/2 l oleju arachidowego do smażenia. 
Drożdże rozpuszczamy w małej ilości letniej wody. Mąkę przesiewamy do dużej miski ( chyba że ktoś woli ugniatać ciasto na stolnicy), dodajemy sól, resztę letniej wody, rozpuszczone drożdże. Wyrabiamy ciasto. Ma być miękkie i elastyczne. Przykrywamy ściereczką i odstawiamy w ciepłe miejsce do wyrośnięcia na około  godzinę. Po tym czasie zagniatamy jeszcze raz ciasto, po czym delikatnie rozwałkowujemy na niezbyt cienki placek. Kroimy na paski o szerokości 2 cm i długości około 15 cm. i znowu zostawiamy do wyrośnięcia na około pół godziny. Na głębokiej patelni, garnku rozgrzewamy olej. Wrzucamy po kilka sztuk sgabei i smażymy do momentu aż będą ładnie przyrumienione. Wówczas wyjmujemy i osuszamy na papierowym ręczniku, solimy i podajemy jeszcze gorące. Jako dodatek najlepiej smakuje serek stracchino i wędliny np. prosciutto, coppa lub salami.
Proste , sycące i smaczne.
Nabraliście chęci na wypróbowanie tego tradycyjnego przysmaku z Lunigiana.
Smacznego.

poniedziałek, 12 listopada 2018

Do makaronu najlepszy jest....


Sugo, czy może ragu czego Ci włosi tak naprawdę używają do dań z makaronu?
Ano używają i jednego i drugiego. Sugo to najczęściej nazwa używana po prostu w znaczeniu dodatku do makaronu. Tak jak w Polsce używamy nazwy sos nie zawsze określając jaki to sos. Choć często sugo to po prostu salsa di pomodoro czyli sos pomidorowy. Za to ragu najczęściej bolognese, to już sos typowo mięsny. Chciałam Wam przytoczyć jak zawsze troszkę historii... ale tyle historii ile rodzajów sosu?
No cóż spróbuję choć troszkę  przybliżyć Wam skąd ten sos pochodzi. Są dwie najstarsze wersje. Jedna pochodzi z Neapolu, druga z Bolonii. 

Ta z Neapolu najprawdopodobniej pochodzi od francuskiego ragout, czyli gulaszu. Sos ten robiony jest z różnych kawałków mięsa( wieprzowiny i wołowiny), krojonych w kawałki i gotowanych z dodatkiem sosu pomidorowego na bardzo wolnym ogniu. Pierwsze wzmianki o sosie neapolitańskim pochodzą z książki Vincenzo Corrado z 1773 r. Kucharz ten wspomina o "ragu" jako dodatku do dania zapiekanego z makaronem. Przepis na sos przechodzi różne warianty. Ostatecznie w 1837 r. Ippolito Cavalcanti zapisuje w swojej książce kucharskiej ragu jako sos do makaronu.

Podstawową różnicą sosu z Bolonii, czyli ragu bolognese jest mięso. W tym przypadku mięso jest mielone. Pierwsze wzmianki z połowy XIX w. sugerują wyjęcie kawałków mięsa z sosu i drobnym ich poszatkowaniu, dodaniu szynki i pomidorów. Później Pellegrino Artusi sugeruje danie bolońskie. W pierwszej połowie XX w. już prawie wszyscy autorzy piszą o sosie bolońskim do tagliatelle. W październiku 1982 r. delegacja bolońska "Italian Cooking Academy" złożyła oficjalny przepis na bolońskie ragu w Izbie Handlu, Przemysłu i Rzemiosła w Bolonii aby zagwarantować ciągłość tradycji kulinarnej Bolognese we Włoszech i na świecie.

Jak wiadomo ten najbardziej znany przepis na włoski sos to właśnie ten boloński. Ale tutaj to nawet nie co region, ale co dom to tradycja. W każdym domu przepis jest przekazywany z rodziców na dzieci i tak od pokoleń. Każdy różni się ilością mięsa, ilością warzyw, długością gotowania. Ja Wam podam przepis, którego nauczyłam się gdy pracowałam w hotelu. Kucharz był naprawdę znakomity. Przepis nie jest absolutnie stricte na sos boloński. Jest to sos pomidorowy z mięsem mielonym.


Warzywa potrzebne do sosu.

Ja gotuje sos w dużym garnku. Dzięki temu mam na dany dzień sos do makaronu, robię od razu lasagne (lub inne tego typu danie), i robię mini-porcje sosu i mrożę. Później  tylko rozmrażam, gotuję tagliatelle i obiad gotowy!

Zaczynam od warzyw. Potrzebowałam około 2 nóżek selera naciowego (takie bardziej z środka, ładne i jasne), 2 marchewki i jedną cebulę. Ścieram wszystkie warzywa na tarce o grubych oczkach. Liście selera drobniutko kroję.


Przygotowane warzywa do sosu

Na patelni rozgrzewam trochę oliwki, wrzucam warzywa. Przesmażam często mieszając. Gdy warzywa dobrze zmiękną i się zeszklą dodaję mięso. 
Mam to szczęście, że w sklepie gdzie kupuję, mogę wybrać kawałek mięsa i poprosić o zmielenie.Widzę więc co kupuję. Potrzebowałam około 800-900 gr. zmielonej wołowiny i 450 gr. zmielonej wieprzowiny.


Mięso gotowe do sosu

Wszystko dodaję na patelnię do warzyw. Dobrze razem przesmażam, długo i na małym ogniu. Dodaję podsmażony na osobnej patelni wędzony boczek pokrojony w drobniutką kostkę (około 50 gr.). 


Przesmażone warzywa z mięsem


Gdy mięso jest już  "suche", dobrze przesmażone, wtedy dodaję białe wino (szklankę). Gdy wino odparuje wszystko przekładam do dużego garnka. Dodaję sos pomidorowy. Dodałam gotowy sos- passata di pomodoro. 


Passata di pomodoro

Do sosu w garnku dodaję także kostkę rosołową i gotuję na wolnym ogniu przez godzinę od czasu do czasu mieszając. Po godzinie próbuję jeśli potrzeba troszkę dosalam i gotuję kolejną godzinę-półtorej na wolniutkim ogniu. Sos powinien być gęsty. Pod sam koniec gotowania, znowu próbuję sos i jeśli wyczuję że jest troszkę za kwaskowy, dodaję trochę mleka.

Podsumowując, składniki do sosu to:
800-900 gr. świeżo zmielonej wołowiny, 450 gr. świeżo zmielonej wieprzowiny, 2 łodygi selera naciowego, 2 marchewki, 1 cebula, szklanka białego wytrawnego wina, kostka rosołowa,  sos pomidorowy około 2 l., sól, ewentualnie mleko.
Z tego przepisu sos wychodzi dość mocno pomidorowy. 
Na koniec wystarczyło ugotować tagliatelle i obiad gotowy.


Tagliatelle z sosem mięsnym

Smacznego.

czwartek, 8 listopada 2018

Sarzana- miasto dwóch zamków.


Sarzana, Sarzana... To miasteczko które bardzo lubię. Lubię jego atmosferę i to że za każdym razem odkrywam jeszcze coś nowego. Tyle tutaj historii.
 Sarzana znajduje się około godziny autobusem od La Spezii. Dojechać można autobusami linii L/S, SA i SC. Można dojechać także pociągiem i samochodem.

Na początek, jak zawsze troszkę historii-
Sarzana jest uważana za historycznego spadkobiercę starożytnego rzymskiego miasta Luni. Nazwa Sarzana po raz pierwszy została zapisana na dokumencie cesarza Ottona I z 963 r. W rzeczywistości miejsce gdzie obecnie znajduje się miasteczko musiało być już zaludnione w okresie Neolitu o czym świadczą znalezione tutaj posągi Stele ( o posągach i gdzie jest ich muzeum pisałam tutaj - https://italiamini.blogspot.com/2018/10/drzacy-most-pontremoli.html ). Przez wiele lat miasteczko przechodziło z rąk Castracani w ręce Malaspina, Pisani, Genueńczycy i panów Florenccy...  W Sarzanie są dwie twierdze. Jedna na obrzeżach miasta - Forteca Sarzanello (o niej opowiem w jednym z kolejnych wpisów) to stara rezydencja biskupia  i Forteca (Cytadela) Firmafede w centrum miasta. 


Na pierwszym planie Forteca Firmafede

Tutaj na zdjęciu widać obie. Ta na pierwszym planie to Firmafede, ta w oddali to Sarzanello. 
Zamek Firmafede pierwotnie została wybudowana w 1249 r. przy pomocy Pisan ( ówczesnych sojuszników miasta). Jednak ta budowla podczas utarczek została totalnie zniszczona. Na jej miejsce w  latach 1487-1494, Wawrzyniec Wspaniały z pomocą najlepszych florenckich architektów wojskowych wybudował obecny zamek. W XIX w. forteca była lokum posterunku policji. Później aż do lat 70 XX w. była używana jako więzienie. Obecnie odrestaurowana mieści muzeum. Można ją zwiedzać od poniedziałku do piątku w godz. 10.30-13.00. Soboty, niedziele i święta od 10.30-13.00 i od 14.30 -17.30. Bilet normalny- 6 euro, ulgowy- 4 euro, dzieci do lat 6 zwiedzają gratis.


Forteca zwana też Cytadelą Firmafede

Około XV w. cała Sarzana została otoczona murami z 4 wieżami na krańcach. W murach z czasem wybudowano także bramy wjazdowe do miasta. Do dziś większość tych budowli się zachowała. Chyba jedną z bram najpóźniej odrestaurowanych jest Porta Romana. Obecny wygląd zawdzięcza Pietro De Franchi, który w 1783 r. ozdobił ją rzeźbami z białego marmuru z Carrary. Prawda, że pięknie się prezentuje...


Jedna z bram w Sarzanie- Porta Romana

Po minięciu bramy, skręcając z głównej ulicy w lewo po kilku krokach trafiamy na jedną z 4 wież znajdujących się na krańcach miasteczka, obecnie historycznego centrum. Każda z tych wież została zaadoptowana na potrzeby mieszkańców i przekształcona w biura lub mieszkania. To w jaki sposób przekształcono tą więżę podoba mi się najbardziej.


Willa Carpena na jednej z wież W Sarzana.

I choć Villa Carpena została wybudowana w XIX w. to budowniczy starali się odzwierciedlić styl średniowieczny.
Krążąc uliczkami miasta natrafimy jeszcze na wiele znakomitych willi, rezydencji i pałaców.
Przykładem jest dom-wieża rodziny Buonaparte znajdujący się przy głównej ulicy Mazzini. Rodzina Buonaparte przeprowadziła się do Sarzany około 1245 r. 
Na głównym placu Matteotti w Sarzanie w dniu 6 października 1306 roku został podpisany dokument pokojowy między zwaśnionymi stronami przy udokumentowanej obecności Dante Alighieri. Dzięki temu wiemy, że podczas wygnania przebywał on na pewno właśnie w Sarzanie. Wokół tego placu znajduje się wiele znakomitych siedzib.


Główny plac w Sarzanie.

Jednym z nich jest obecny Ratusz Miejski. Budynek został zbudowany między XV a XVI w. Ma typową strukturę pałaców genueńskich. Na dziedzińcu można obejrzeć kilka szlachetnych herbów i fragmenty starożytnych kolumn z rzymskiej kolonii Luni. W sali rady miejskiej znajdują się obrazy znanych osób reprezentujących historię Sarzany m.in. Mikołaja V. Tomaso Parentucelli urodzony i wychowany w Sarzanie  w 1447 r. został 208 Papieżem i przyjął imię właśnie- Mikołaj V.
W Sarzanie jest sporo kościołów, ale oczywiście najważniejsza jest katedra. 


Katedra w Sarzanie

Jest to właściwie Współkatedra - Santa Maria Assunta. Powstała na terenie dawnego kościoła parafialnego pod wezwanie San Basilio z 1204 r. Budowa Katedry została ukończona około roku 1474, ale różnego rodzaju prace wykończeniowe trwały jeszcze wiele lat. W Katedrze zachował się Krucyfiks autorstwa Mastro Guglielmo z 1138 r. Jest to pierwszy malowany krzyż w historii sztuki.
Ale Sarzana to nie tylko kościoły, zamki i pałace... To także masa klimatycznych sklepików, restauracyjek i cukierni. 
Aby odpocząć po intensywnym zwiedzaniu zajrzałam do jedne z cukierni znajdującej się zaraz obok Katedry. To cukiernia Gemmi. Została założona przez rodzinę Robbi, szwajcarskich cukierników przybyłych tutaj w okresie napoleońskim. Swoją drogą ciekawe, że najlepsza cukiernia w niedalekim Pontremoli też została założona przez szwajcarskich cukierników w podobnym czasie... Czyżby wówczas przybywali ze Szwajcarii sami znakomici cukiernicy? Wracając do cukierni w której się znalazłam... W 1934 r. przejęła ją rodzina Gemmi. Dziś prowadzi ją córka dawnego właściciela, kontynuując rodzinną tradycję.


Cukiernia w Sarzanie

Ze szczerego serca mogę polecić przepyszną kawę i równie wyśmienite ciasteczka. Naprawdę dobrze było, po łazikowaniu, przysiąść i zrelaksować się w takim miejscu. A po przejściu kilku ładnych kilometrów nie miałam wyrzutów sumienia pałaszując pyszne ciastko.
Po odpoczynku przyszła pora na ruszenie w dalszą drogę. Poza murami historycznego centrum znajduje się droga Francigena. Tak, tutaj też przebiega część tej słynnej drogi pielgrzymów.


Część drogi pielgrzymów w Sarzanie

Idąc kawałek tą drogą i szlakiem dotarłam do Fortecy Sarzanello. Ale opis fortecy zasługuje na odrębny post.
Ps. Krążąc uliczkami Sarzany znalazłam zakład fryzjerski o nazwie takiej samej jak naszego polskiego znanego zespołu muzycznego... Ciekawe co by na to powiedzieli?


Zakład fryzjerski


Po Sarzanie mogłabym jeszcze długo krążyć i odkrywać nowe miejsca. Właściwie każda kamienica ma jakąś historię... Pewnie jeszcze o Sarzanie napiszę przedstawiając inne ciekawe miejsca.
Jak Wam się spodobała ta miejscowość? Jeśli będziecie w okolicy to odwiedźcie i sprawdźcie jak wygląda dom rodziny Buonaparte, lub czy kawa jest dobra w kawiarni Gemmi... A później koniecznie mi o tym napiszcie w komentarzach. 

poniedziałek, 5 listopada 2018

Czekoladowa rozkosz- Nutella


Nutella, jak wszyscy wiedzą jest czekoladowym przysmakiem. Wiem, wiem że jest niezbyt zdrowa. Myślę jednak, że używana z umiarem nie będzie zbytnio szkodziła. Nigdy nie jadłam Nutelli łyżkami, jak dla mnie za tłusta. Ale już jako dodatek do ciast itd. hmmm.... jak najbardziej. 
We Włoszech Nutelle jedzą wszyscy- dzieci, dorośli i dziadkowie. Wszyscy ją lubią...
Zresztą jest to przecież produkt włoski.



Nutella w słoiku


Pochodzenie Nutelli związane jest z czekoladą Gianduia zawierającą pastę z orzechów laskowych. Pietro Ferrero posiadał piekarnię w Alba w Langhe, regionie znanym z produkcji orzechów laskowych. W tamtym czasie bardzo wzrósł podatek od sprowadzania ziarna kakaowego. Szukał więc on rozwiązania aby używać mniej tego ziarna. W 1946 r. zaczął  sprzedawać Paste Giandujot. To było połączenie czekolady i orzechów laskowych sprzedawane w ciętych blokach. W 1951 r. powstała ta pasta ale w formie kremu sprzedawana w słoikach, zwała się- Supercrema. W 1963 r. Michele syn Pietro postanowił odnowić Supercrema z myślą o wejściu na rynek europejski. Zmienił troszkę skład, etykietkę i nazwę. Słowo Nutella pochodzi od angielskiego "nut" i włoskiej końcówki- elle, aby nazwa była bardziej "chwytliwa". Dalszych losów Nutelli chyba nie muszę przytaczać... Ciekawostką jest, że od samego początku firma Ferrero wprowadziła szklane pojemniki 200 gr. wielokrotnego użytku jako zachętę do kupna produktu. I teraz prawie w każdym domu możemy spotkać całe kolekcje tych szklanek.

Tym razem zakupiłam Nutelle, ponieważ mieli nas odwiedzić znajomi i zależało mi aby zrobić "na szybko" słodkości do kawy.
Nutellotti to malutkie ciasteczka z Nutelli.
Składniki-  180 gr. Nutelli, 140 gr. mąki, 1 jajko całe. 
Tak, to wszystkie składniki, aż 3.  Na stolnicę silikonową przełożyłam krem i dodałam jajko. Mieszałam widelcem do połączenia składników . Następnie dodałam przesianą mąkę i zagniotłam ciasto. 


Ciasto na Nutellotti

Zawinęłam w folię i odstawiłam do lodówki na 10 min. Po wyjęciu formowałam małe kulki (około 25 gr jedna) i układałam na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia. Piekłam w nagrzanym piekarniku w 180 st.C przez 8-10 min. I już gotowe.


Nutellotti, ciasteczka z Nutelli.

Znajoma, od której mam przepis, przed włożeniem do piekarnika robi w każdym ciastku wgłębienie. Po upieczeniu wypełnia to wgłębienie Nutellą. Ja jednak wolę bez dodatkowego kremu. Ale to oczywiście rzecz gustu. 
Prawda, że bardzo prosty przepis?! I bardzo szybki. 
Jak zawsze zachęcam Was do wypróbowania przepisu i życzę smacznego.