Życie

środa, 31 października 2018

Potęga morza


Szczerze przyznam, że na dziś w planach był zupełnie inny post. Dziś jednak musiałam pojechać do Lerici. Zabrałam ze sobą aparat i to co zobaczyłam... muszę po prostu podzielić się tym z Wami. 
Przez ostatnie dni właściwie non stop pada. Jednak to co się działo przedwczoraj ciężko określić. To była ulewa, do tego straszny wiatr, no i morze... Z takiego połączenia nie mogło wyniknąć nic dobrego. 
Jeszcze po jednej ulewie a przed kolejną byłam na spacerze w La Spezii. Było już mało przyjemnie. Morze delikatnie wylewało na promenadę.

Jeszcze lekko wzburzone morze w La Spezii

Jednak najgorsze dopiero się zbliżało. Powyrywane drzewa, zalane ulice, po pobliskiej uliczce ryba sobie pływała. Na całe szczęście nikomu nic się nie stało. Oczywiście nie mówię o stratach materialnych. Wiatr był tak potężny, że powywracał kontenery w Porcie w La Spezii....
A dziś w Lerici widziałam jakie szkody tam wyrządziła ta nawałnica.


Tyle zostało z baru w którym piłam kawę robiąc wpis na bloga o Lerici (tutaj znajdziecie ten wpis https://italiamini.blogspot.com/2018/10/natchnienie-poetow-lerici.html ).

Plaża w Venere Azzurra po nawałnicy

A tak wyglądają plaże. W samym centrum Lerici też pozrywało część promenady, porozbijało ogromne kamienie, potopiło łodzie. Jaką siłę musiały mieć fale. I jak musiały być wysokie aby wedrzeć się na ulice. W innych miejscowościach podobno było jeszcze gorzej...
A ja na przedwczoraj miałam zaplanowane wyjście w góry. Oczywiście po usłyszeniu o zmianie pogody zmieniłam plany. Większość z Was o tym wie, dla innych przestroga- pamiętajcie, przed planowaną wycieczką sprawdzajcie prognozy pogody!!! Szczególnie jeśli wybieracie się w góry. I nigdy, przenigdy nie ryzykujcie. Lepiej czegoś nie zobaczyć, przełożyć na inny raz niż ryzykować zdrowiem i życiem. Przepraszam, nie miało to brzmieć jakoś bardzo dramatycznie. Jednak sama patrząc na to co się może wydarzyć  w tak krótkim czasie, wolę uważać.

poniedziałek, 29 października 2018

Drżący most- Pontremoli


Od kilku godzin non stop leje. Taki czas, taka pogoda... Postanowiłam więc opisać Wam moją ostatnią mini przygodę. Aura jeszcze jak najbardziej nas rozpieszczała. Październikowe słoneczko mocno grzało. Postanowiłam więc wsiąść do pociągu- choć nie byle jakiego- i pojechać do miejscowości Pontremoli.
Jest ona oddalona od La Spezii o 45 min. pociągiem. 

Nazwa miasteczka pochodzi prawdopodobnie od łacińskiego " Pons tremulus" .Czyli od antycznego drewnianego mostu, dziś już nie istniejącego, który " drżał "( kołysał się) nad rzeką Magra.
Pontremoli jest położone pomiędzy rzeką Magra, potokami Verde i Gordana i otoczone wzgórzami.


Pierwsze informacje o mieszkańcach tych terenów pochodzą z pierwszego tysiąclecia p.n.e.
Koło VII w.p.n.e. przybyli w te okolice Etruskowie. Zaczęli łączyć się z rdzennymi mieszkańcami i powstała populacja zwana Liguryjskimi Apuańczykami. Od VI w. zaczęto już używać  nazwy Pons Tremulus.
Przez Pontremoli prowadzi też słynna Via Francigena. Jest to historyczny trakt pielgrzymi (komunikacyjny) biegnący z Canterbury (Anglia), poprzez Francję i część Włoch aż do Rzymu. Dokładny przebieg Via Francigena znamy dzięki Arcybiskupowi Canterbury. Sigeric (tenże arcybiskup), udał się w 990 r. w drogę do Rzymu do Papieża i całą swą trasę dokładnie opisał wraz ze wszystkimi przystankami i noclegami. Na XXXI miejscu tej listy znajduje się Puntremel, czyli obecne Pontremoli. Szlak oczywiście do dnia dzisiejszego jest możliwy do przejścia.


Wracając do Pontermoli... Po wyjściu ze stacji kolejowej poszłam w prawą stronę, aby do centrum miasta wejść przez główny most. Zresztą mostów Ci tutaj od liku. I każdym można wejść lub wyjść ze starego centrum miasta. Doszłam na piazza della Republica, czyli główny plac w mieście. Oprócz znajdującego się tutaj oczywiście Ratusza. Jest najsłynniejszy w całej okolicy bar/cukiernia- Antica Pasticceria degli Svizzeri. Otwarty w 1842 r. Stoliczki poustawiane na placu, a w środku antyczne, drewniane meble... pyszna kawa i najsłynniejsze w całej okolicy Amor. Są to ciasteczka z wafelków waniliowych przełożone kremem. Oczywiście przepis jest sekretem, ale cóż nie takie sekrety się odkrywało.


Po usatysfakcjonowaniu podniebienia, udałam się w dalszą drogę. Czekał na mnie zamek do zdobycia. Tak, tak i Pontremoli ma własny zamek. Można się do niego dostać na 3 sposoby. Oczywiście windą, która znajduje się za bramą "Parma". Przez środek miasteczka, wąskimi uliczkami. Lub drogą, jakby okalającą Pontremoli. Ja właśnie wybrałam tą ostatnio, wydawała mi się najbardziej panoramiczna.


Idąc tą drogą, właściwie "na tyłach" zamku znajduje się kościółek Sant'Ilario. Świątynia została wybudowana w latach 1880-1887 w stylu neoklasycznym. Jest to nieduży kościółek, ale pełen sztukaterii i obrazów. Niestety najczęściej jest zamknięty i możemy obejrzeć go tylko z zewnątrz.



Po około 20 minutowym spacerze dotarłam na zamek. 
Zamek Piagnaro był integralną częścią systemu obronnego miasta wraz z murami i wieżami które broniły średniowiecznej wioski, która powstała wzdłuż via Francigena. Zbudowany na początku XI w. przeszedł wiele rekonstrukcji na przestrzeni wieków szczególnie w XVII i XVIII w. Nazwa zamku "Piagnaro" pochodzi prawdopodobnie od "piagne" płyt piaskowca stosowanych do wykonywania dachów domów. 



Przez wieki był to zamek obronny. Był więc wielokrotnie atakowany, niszczony i na nowo rekonstruowany. Co ciekawe w drugiej połowie XIX w. został przekształcony w dom dla ubogich rodzin. Na początku XX w. był uważany za rodzaj getta i unikała go większość społeczeństwa. Od 1975 r. w zamku znajduje się muzeum Rzeźb Steli. W tamtym czasie odrestaurowano też cały zamek.
Statuetki Steli to bardzo ciekawe znalezisko. Nie można określić dokładnie lat ich powstania z powodu braku jakichkolwiek pisemnych źródeł. Datowanie statuetek odbywa się na podstawie kontekstów archeologicznych i stratygraficznych. Podzielone je na trzy grupy. Najstarsza pochodzi z początku Eneolitu, kolejne z epoki żelaza ( VII-VI w.p.n.e.), kolejne z epoki miedzi ( 2800-2300 r.p.n.e). Statuetki odkrywane są na terenie całej Lunigiany aż po dzień dzisiejszy. Zazwyczaj przez przypadek np.przy budowie dróg.



Zwiedzanie zamku i muzeum to koszt 7 euro. Z zamku roztacza się przepiękna panorama na całą okolicę.
Po zwiedzaniu, postanowiłam wrócić do miasteczka tą samą drogą. Chciałam się z bliska przyjrzeć Willi która znajduje się średnio w połowie trasy. Willa Dosi- Delfini to klejnot sztuki barokowej. Powstała jako miejsce wypoczynku i rozkoszy. W centrum miasta znajduje się także Pałac Dosi. Willa położona jest na zboczu wzgórza z dużym nasłonecznieniem przez cały dzień. Budowa Willi została zlecona pod koniec XVII w. przez braci Carlo i Francesco Dosi. Nad udekorowaniem domu pracowało dwóch wybitnych artystów tamtych czasów- Francesco Natali i Alessandro Gherardini. Willa otoczona jest przepięknym ogrodem. Przy wejściu natomiast witają gości dwa ogromne cedry libańskie posadzone w 1867 r. na cześć narodzin pradziadka obecnego właściciela.



Wille można zwiedzać, ale tylko z przewodnikiem i przy wcześniejszej rezerwacji. Niestety ja takowej nie zrobiłam, ale jeszcze to naprawię. Willa jest tak piękna, pełna barokowego przepychu...i te ogrody z fontannami. Wrócę na wiosnę. Musi wyglądać pięknie gdy cała roślinność kwitnie. Koszt zwiedzania to 8 euro dorosły i 5 euro dziecko. Dzieci do lat 6 mogą zwiedzać za darmo.
Po powrocie do centrum Pontremoli pochodziłam pięknymi wąskimi uliczkami. Był akurat czas na sjestę więc była cisza i spokój. Każdy z mostów to część historii tego miejsca. Każdy kościół. Trzeba dobrze się rozglądać. Tu każda budowla jest piękna.
Musiałam zajrzeć choć na chwilkę do Katedry w Pontremoli. Została ona wybudowana w latach 1636- 1687. Również tutaj widzimy dzieła wybitnych artystów włoskich- Francesco Natali, Tommaso Malaspina, Vincenzo Micheli,...





Na koniec postanowiłam sprawdzić jak wygląda miejsce w Pontremoli przez które szli pielgrzymi drogą Francigena. Na drodze tej stoi kościół Świętego Lorenzo i Klasztor Kapucynów. Został on zbudowany w latach 1641- 1652. Do dziś klasztor dysponuje pokojami gościnnymi dla pielgrzymów, którzy podążają drogą Francigena. Na placu przed klasztorem ustawiony jest pomnik w kształcie otwartej książki z gołębiem siedzącym na tejże książce. Napis głosi, że patrząc w stronę gdzie patrzy gołąb u podnóży góry Galletto, wzdłuż drogi Francigena, jest miejsce zwane "Św. Lorenzo poza murami" i to właśnie tam był pierwszy Klasztor Kapucynów. We wrześniu 1613 r. Św. Lorenzo da Brindisi (Kapucyn), szukając miejsca na klasztor w Pontremoli wskazał właśnie obecnie istniejący klasztor jako najlepsze miejsce.



W tym miejscu zakończyło się moje zwiedzanie Pontremoli. Wróciłam na dworzec i wsiadłam do pociągu, który zawiózł mnie do domu. Mam jednak jakiś niedosyt. Miasteczko jest tak bogate historycznie, pełne zakamarków, tajemnic... Kolejnym razem poświęcę jeszcze więcej czasu. Zwiedzę willę Dosi, może i ich pałac w centrum miasta uda się odwiedzić?
Mam nadzieję, że udało mi się Was zaciekawić i nabraliście ochoty na odwiedzenie i tego zakątka. 

czwartek, 25 października 2018

Mont Blanc do zrobienia, nie zdobycia


Kasztany we Włoszech mnie zauroczyły. O jadalnych kasztanach dowiedziałam się chyba z filmu "Stawka większa niż życie". Ale do przyjazdu tutaj nie widziałam kasztanów jadalnych w ich naturalnym środowisku. Dużym zaskoczeniem było, że wystarczy iść do lasu i nazbierać kasztanów. Oczywiście trzeba wiedzieć do jakiego lasu iść, część lasów jest prywatna. Zazwyczaj jednak właściciele nie mają nic przeciwko zbieraniu kasztanów przez ludzi. Przynajmniej tak jest w mojej okolicy.




No dobrze, ale powinnam jak zawsze przytoczyć Wam troszkę historii...
Dokładne pochodzenie drzewa kasztanowego nie jest znane. Wyniki znalezisk skamielin świadczą o pochodzeniu drzewa ze szczepu z okresu trzeciorzędu. Około 10 mil. lat temu w ciepłym klimacie rozprzestrzeniło się ono po Azji, Europie i Ameryce. Chyba najlepiej przyjęło się we Włoszech i Francji. Od średniowiecza i wzrostu demograficznego zaczęto przywiązywać coraz większą wagę do kasztanów. Kasztanowce były stosunkowo wytrzymałe na zmiany klimatyczne a dostarczały bardzo pożywnych owoców. Odgrywały ważną rolę w rolnictwie włoskim. Nazywano je nawet " zbożem rosnącym na drzewie", ponieważ ze względów żywieniowych przypomina ryż lub pszenicę. Kasztan przechodził swoje wzloty i upadki, ale ciągle jest wykorzystywany i w kuchni i w kosmetykach...

Dziś chciałam Wam przedstawić przepis który dostałam na Święcie Kasztana w Licciana Nardi ( pisałam o nim  tutaj https://italiamini.blogspot.com/2018/10/najlepsze-kasztany-sa-na-placu-pigalle.html ).Przepis na ciasto- Mont Blanc .
Jest to bardzo znane ciasto we Włoszech, chyba w każdym regionie, ale najbardziej w Piemoncie i Lombardii. Jedni twierdzą, że ciasto jest włoskiego pochodzenia- podobno zostało już opisane we Włoskiej książce kucharskiej z 1475 r. i często podawano je w domu np. Lukrecji Borgii. Inni dopatrują się (chyba przez nazwę) pochodzenia francuskiego. Choć tam wzmianki o tym deserze pochodzą z 1620 r. 
No cóż nie ważne skąd pochodzi, ważne jak je zrobić i jak jest smaczne.
Ja robiłam je z kasztanów własnoręcznie uzbieranych. Ałła.... uważajcie kują jak nie wiem co. Warto zaopatrzyć się w jakieś rękawice.
Potrzebujemy około 700 gr. ugotowanych i obranych kasztanów. Znaczy to tyle, że do gotowania potrzebne dwa razy tyle. Kasztany najpierw umyłam i nacięłam skórkę .



Kasztany wrzucamy do garnka z wodą i gotujemy około 40 minut. Później najcięższa część robienia ciasta... obieranie kasztanów. Proponuje założenie rękawiczek jednorazowych, kasztany lubią barwić skórę. Obieramy kasztany z brązowej skórki, ale także z tej "zamszowej". Ma zostać sam owoc. Uważajcie, często kasztan jest poprzerastany, a trzeba usunąć wszystko. Następnie ważymy kasztany i 700 gr. wrzucamy do garnka. Nie jest istotnym, że kasztany nie są całe, nie należy się tym przejmować. Dodajemy 400 ml. mleka, laskę wanilii (przekroić na pół wybrać nożem nasionka, dodać wszystko), 100gr. cukru , szczyptę soli.



Wszystko gotujemy 20 minut często mieszając. Po 10 minutach wyjmujemy laskę wanilii. Zdejmujemy z ognia i przecedzamy przez sitko. Następnie do miseczki przecieramy  kasztany przez wyciskacz do ziemniaków, lub ręczną maszynkę do przecierania warzyw. Należy chwilę odczekać aż masa przestygnie. Wówczas dodajemy 20 gr. gorzkiego kakao i 50 ml. rumu.



Wszystko razem zagniatamy.Ciasto zostawiamy w misce, przykrywamy i wstawiamy do lodówki na pół godziny. 
500 ml. śmietanki ubijamy z 30 gr. cukru pudru.
Wyjęte z lodówki ciasto przecieramy znowu przez wyciskacz do ziemniaków bezpośrednio na paterę. Chodzi o to żeby ciasto miało formę nitek, ma wyglądać jak spaghetti i formę kopca, góry! Na koniec dekorujemy ciasto bitą śmietaną. I już wiadomo skąd nazwa ciasta!



Podsumowując potrzeba - 700 gr. ugotowanych i obranych kasztanów, 400 ml. mleka, laska wanilii, 100 gr. cukru, szczypta soli, 20 gr. kakao, 50 ml. rumu, 500 ml. śmietanki, 30 gr. cukru pudru. Ewentualnie kawałki gorzkiej czekolady do ozdoby.
Całą trudność tego ciasta stanowi obieranie ugotowanych kasztanów. 
Natomiast smak jest niesamowity. Mam nadzieje, że przepis Wam się spodobał? Jak zrobicie napiszcie jak Wam smakuje.
Życzę smacznego 

poniedziałek, 22 października 2018

Natchnienie poetów- Lerici


Po odwiedzeniu San Terenzo, oczywiście musiałam dotrzeć i do Lerici.




Na początek troszkę historii...
Najwcześniejsze ślady miejscowości pochodzą z czasów Etrusków. Najprawdopodobniej wtedy to powstała pierwsza wioska w tym miejscu w VII w.p.n.e. Dzięki swojemu położeniu Lerici było naturalnym portem najpierw dla Liguryjczyków później dla Rzymian. Za czasów Republiki Genui, Lerici weszło w jej posiadanie po negocjacjach z panami Vezzano i Arcola którzy byli feudalnymi panami miasta. Od roku 1152 przez wiele kolejnych lat Lerici wielokrotnie przechodziło spod władzy Genui pod władzę Pizy i odwrotnie. W średniowieczu Lerici było strategicznym miejscem kontroli wojsk na wybrzeżu Morza Liguryjskiego. Trzej wielcy pisarze literatury włoskiej z XIV w.- Dante, Petrarca i Boccaccio, cytują Lerici w swoich dziełach. Jednak szczyt swej artystycznej popularności osiąga Lerici i pobliskie wioski na przełomie XIX i XX w. gdy poeci, powieściopisarze, malarze  z całej Europy przybywają aby właśnie tutaj szukać inspiracji. Nie ma się im zresztą co dziwić, rzeczywiście jest tutaj pięknie. 



Jeśli zdecydujemy się na przyjazd latem zastaniemy tutaj na pewno wielu turystów. Plaże są zazwyczaj pełne, choć jak się postaramy to da radę znaleźć zaciszny kąt. Jeśli jednak odwiedzimy to miasteczko jesienią lub wiosną to jest już cisza i spokój... a opalać się też jeszcze można, temperatury zazwyczaj na to pozwalają. Ja uwielbiam zwiedzać nadmorskie miasteczka właśnie o tej porze roku. 
Odwiedzając Lerici oczywiście musiałam zwiedzić zamek, który się tutaj znajduje. Prowadzą do niego 4 drogi. Pierwsza z głównego placu, druga- schodami od nabrzeża, trzecia- windą z tunelu niedaleko schodów. Jest jeszcze czwarta droga, którą ja wybrałam. Jeśli pójdziemy do końca tunelem w którym jest winda, dotrzemy do restauracji do której on prowadzi. Przy okazji odkryłam przepiękne plaże, na które jest tam zejście...



Za restauracją jest mało widoczna dróżka, która prowadzi na zamek. Uwaga nie jest w żaden sposób oznaczona. Po prostu przechodzimy z tyłu budynku i idziemy w górę. Wybrałam właśnie tą drogę, bo roztacza się z niej przepiękny widoki na morze i pobliskie tereny. Dojście na zamek zajmuje kilka minut. 
Zamek zaczęto wznosić w 1152 roku. Przez lata przeszedł kilka przemian spowodowanych zmianami właścicieli (Genua lub Pisa). W 1555 roku w końcu zakończono budowę i przypieczętowano to wydarzenie umieszczeniem pamiątkowej tablicy, która do dziś znajduje się przy głównym wejściu.



Wejście na zamek jest bezpłatne i warto poświęcić troszkę czasu na zwiedzenie go. Możemy odwiedzić salę w której są prezentowane dawne metody połowu ryb. Zobaczyć przepiękny taras widokowy. W zamku znajduje się kaplica Św. Anastazji, zbudowana w stylu gotyku liguryjskiego. Kaplica ma prostokątny kształt i jest podzielona na 2 części dużym łukiem z krzyżowymi sklepieniami.



Pierwszy raz ten zamek odwiedziłam przy okazji ślubu naszych znajomych, którzy właśnie tutaj go organizowali. W Kapliczce odbył się ślub, a na tarasie były ustawione stoły z poczęstunkiem. Było pięknie. 
Po wyjściu z zamku zeszłam do centrum już zwykłą droga pomiędzy kamieniczkami. Postanowiłam jeszcze zwiedzić dwa piękne kościoły w Lerici. Kościół Św. Franciszka z Asyżu z 1632 r. i Oratorium Św. Rocco ( pierwsze wzmianki z 1287 r.) z około 1523 r.
Na koniec zwiedzania oczywiście wybrałam się do baru na cappuccino.



Z widokiem na zamek w Lerici.
Jeśli zainteresowało Was Lerici i chcielibyście jakiś bliższych informacji lub adresów proszę piszcie w komentarzach.
Pozdrawiam i do następnego łazikowania.

piątek, 19 października 2018

Najlepsze kasztany są na placu Pigalle?


Nie mogłam się powstrzymać i wybraliśmy się w niedzielę do pobliskiej Licciana Nardi na Święto Kasztana.




Uwielbiam takie Święta, Festyny... Można spróbować lokalnych smakołyków, dowiedzieć się wiele o tradycjach danego miejsca. Jest pełno straganów z żywnością z pobliskich gospodarstw. A wszystko przy akompaniamencie regionalnego zespołu.



Po obejściu wszystkich straganów i zrobieniu drobnych ale smacznych zakupów ustawiliśmy się w kolejce po pieczone kasztany.



Trzeba było troszkę poczekać, ponieważ wszystko jest robione " na bieżąco". Jak zawsze smaczne. Ja uwielbiam pieczone kasztany. Przez kilka lat we Włoszech był problem z kasztanami. Drzewa chorowały i kasztany były małe i było ich mało. A w tym roku zapowiada się  wielki powrót!



Mniam... było tak pysznie, że zdecydowałam się na jeszcze jeden przysmak regionalny- cian.
To coś pomiędzy naleśnikiem a pancakes, z mąki kasztanowej. Były dostępne z nadzieniem z ricottą(rodzaj białego serka) lub z Nutellą. 



Ciasto na cian przygotowuje się z mąki kasztanowej, mleka i jajka. Następnie smaży na patelenkach specjalnie do tego przeznaczonych- dwustronnych. Mogłam podejrzeć jak smażą te przepyszne "placuszki".



Wróciliśmy do domu z pełnymi brzuszkami, zakupionymi smakołykami i nowymi przepisami na ciasta z kasztanów ( o tym wkrótce).
Jeśli będziecie we Włoszech w okresie jesiennym i na trasie zwiedzania będziecie mogli odwiedzić jedno z miasteczek gdzie odbywa się Święto Kasztana, to jedźcie. Warto zobaczyć jak wygląda regionalny folklor. Jak serdeczni są ludzie. Ile nowych smaków można poznać. No i sprawdzić czy najlepsze kasztany są tylko na placu Pigalle ?

środa, 17 października 2018

Jezioro w jesiennej szacie.


Chciałam Wam tym razem pokazać jezioro Calamone. Dla mnie jest to jedno z piękniejszych jezior jakie widziałam.
Wyruszyliśmy oczywiście z La Spezii tym razem w stronę regionu Reggio Emilia. Jezioro leży na północno- zachodnim zboczu góry Ventasso . Dojazd zajął nam około 2 godz.
Parking jest oddalony jakieś 700 m. od jeziora.
Jest to jezioro polodowcowe położone na wysokości 1400 m.n.p.m., zasilane 3 naturalnymi źródłami. Calamone jest największym naturalnym jeziorem w prowincji Reggio Emilia. Ma 215 m. szerokości, 286 m. długości i 9,7 m. w najgłębszym miejscu.



Jezioro jest tajemnicze i fascynujące i zawsze obecne w legendach tego miejsca. Kiedyś uważano nawet, że jest "bez dna i łączy się z otchłanią morza". Mit ten został obalony w 1762 r. kiedy to przeprawiono się przez jezioro łodzią z drutem ołowiowym dla pomiaru głębokości.
Na środku (no dobrze, nie całkiem na środku) jeziora ustawiono, na niewielkiej wysepce, statuetkę Madonny. Możemy ją jednak oglądać tylko z brzegu. 
Szlak prowadzi dookoła jeziora pomiędzy lasem bukowym i iglastym. Będąc tutaj jesienią mogliśmy przyjrzeć się całej barwie kolorów natury.



Z jednej strony jeszcze tyle zieleni.... a z drugiej, złoto i brąz...



Nad brzegiem, znajduje się też schronisko Venusta zarządzane od 1959 r. przez rodzinę Tomasini. Można się tutaj odświeżyć i zjeść regionalne potrawy. My mieliśmy jak zawsze nasz prowiant. Skusiliśmy się tylko na przepyszne ciasto ( kurcze, nie udało mi się dostać przepisu- rodzinny sekret) i kawkę.




Obeszliśmy jezioro dookoła, spacerkiem i w miejscu rozwidlenia zdecydowaliśmy się na pójście dalej jednym ze szlaków...ale o tym już kolejnym razem.






niedziela, 14 października 2018

Przemieszczanie się po Włoszech cz.I


Fajnie zwiedzać Włochy. Ale pytanie jak to robić?
Oczywiście najwygodniej jest przyjechać z wycieczką objazdową. Wszędzie zostaniemy dowiezieni, hotele, jedzenie i przewodnik zapewniony. No, ale nie każdy chce chodzić "utartymi ścieżkami". Zobaczyć w tym pięknym kraju tylko miejsca najczęściej odwiedzane przez turystów. Co wtedy?
Musimy zaplanować naszą trasę wycieczki po Włoszech. Ja ze swej strony będę się starała przedstawiać Wam jak najwięcej ciekawych miejsc w tym kraju. 
Na początek musimy się zastanowić nad noclegami. Włochy maja bardzo dobrze rozwiniętą bazę noclegową. Z tym więc nie powinno być problemu. Wystarczy przez któryś z portali zarezerwować nocleg i gotowe. 
W kolejności powinniśmy zastanowić się nad poruszaniem się pomiędzy miejscami, które chcemy odwiedzić.
Połączenia samolotowe na trasie Polska- Włochy są liczne. Wszystkie lotniska we Włoszech mają dobre połączenia z liniami kolejowymi i autobusowymi. 
Pociągi.
I w tym miejscu musimy się uzbroić się w cierpliwość. Owszem pociągów jest nawet sporo, ale punktualność niestety nie należy do mocnej strony kolei włoskich.




 Jeśli więc planując podróż mamy się przemieszczać z przesiadkami, warto zostawić sobie pomiędzy nimi troszkę czasu. Po zakupie biletu należy go na peronie skasować! Jest to bardzo ważne. Jeśli tego nie uczynimy, większość konduktorów po prostu uzna bilet za nie ważny.



Oczywiście jest tez możliwość kupna biletu w automacie. Dla wielu osób prostszy sposób i jest możliwość użycia języka angielskiego.
Pociągi są różnej jakości. Od tych świetnie wyposażonych z miękkimi siedzeniami do takich które są stanowczo podniszczone i np. z problemami z ogrzewaniem.
Autobusy.
Przystanki autobusowe są dobrze oznakowane. A rozkłady dobrze opisane. 



Oczywiście i w tym przypadku punktualność prawie nie istnieje. Jeżdżą... hmmm... "jak przyjedzie to będzie". Zdarza się też niestety, że jeśli autobus jest pełen ludzi to na kolejnych przystankach się nie zatrzymuje, jeśli nikt akurat nie wysiada. Na szczęście częstotliwość autobusów jest dość duża. Kolejną sprawą jest to, że przystanki autobusowe są "na żądanie ". W praktyce oznacza to, że aby autobus zatrzymał się na przystanku musimy na niego "machnąć" ręką. Jeśli tego nie zrobimy, a nikt nie będzie wysiadał na przystanku na którym czekamy, autobus się nie zatrzyma. 
Jeśli chodzi o przemieszczanie się pomiędzy pobliskimi miejscowościami, mimo opóźnień polecam właśnie pociągi i autobusy. We Włoszech szczególnie w nadmorskich miejscowościach miejsc parkingowych jest zbyt mało i są drogie. A tak można dojechać prawie wszędzie  i o nic się nie martwić. Inaczej sprawa wygląda z dojazdem do górskich,trudniej dostępnych miejscowości....
W jednym z kolejnych wpisów opiszę inne możliwości przemieszczania się po Włoszech.


czwartek, 11 października 2018

Relaksacyjne San Terenzo.


Ostatnio nie mam zbyt dużo czasu na dalsze podróże Biorę więc plecak, aparat i wsiadam w autobus. Chcę Wam pokazać choć te najbliższe miejsca, a warte uwagi i odwiedzenia.
I tak znalazłam się w pobliskim San Terenzo. 
Aby tam dojechać w La Spezii należy wsiąść w autobus linii S lub L.
San Terenzo to malutka nadmorska wioska. Pierwsze wzmianki o tym miejscu pojawiają się już w średniowieczu. Powstała jako wioska rybaków i żeglarzy. Odbywał się tutaj transport oliwy i wina. W początkowej fazie wioska nazywała się  Portiolo. Prawdopodobnie od portu oliwnego...?
Według legendy przybył tam mnich Terence zmierzający do Rzymu na pielgrzymkę. Niestety podczas swej podróży został zamordowany przez bandytów. Wszystkie okoliczne wioski kłóciły się o zatrzymanie ciała zmarłego mnicha. Aby rozstrzygnąć konflikt postanowiono umieścić ciało na wozie ciągniętym przez woły. Mnich zostałby pochowany w miejscu gdzie woły zatrzymałyby się  na odpoczynek. Oczywiście zatrzymały się w obecnym San Terenzo!
W obecnych czasach jest to miejscowość głównie turystyczna. Pełna uroczych hotelików i z piękną plażą.




Nad San Terenzo góruje, na zachodnim brzegu zatoki- zamek. Centralnym punktem zamku jest wieża obronna wybudowana około XII wieku. Zamek był w różnych okresach (XIV-XV wiek) dobudowywany naokoło tej wieży. Miał charakter obronny głównie przed najazdami piratów saraceńskich.




W San Terenzo znajdują się też dwie znakomite wille. 
Pierwsza to Willa Marigola . Pierwsza część willi powstała w drugiej połowie XVIII wieku jako dom wakacyjny markiza Ollandini. Obecnie w willi znajduje się bank "Cassa di Risparmio" a przepiękne sale i ogród z widokiem na morze jest wynajmowany na konferencje i imprezy kulturalne na wysokim poziomie.
Druga willa to Willa Magni. 



Willa była własnością rodziny Magni. Choć pierwotnie budynek był klasztorem zakonników, którzy po sąsiedzku utworzyli ogród warzywny. Na wiosnę 1822 roku willa została wynajęta przez angielskiego poetę- Percy Bysshe Shelley i jego równie sławną żonę Mary Shelley (autorkę "Frankestein"). Spędzali w niej wakacje aż do jego tragicznej śmierci podczas sztormu. W pobliskim Lerici miał swoją wille inny sławny poeta lord George Byron. Jeszcze kilku pisarzy tamtego okresu upodobało sobie okolice La Spezii, Lerici i San Terenzo. Jeden z nich- dramaturg Sem Benelli, przy okazji pogrzebu Paulo Mantegazza wypowiedział słowa: "Błogosławiony jesteś poeto nauki odpoczywający w pokoju w Zatoce Poetów...." Od tamtego czasu przyjęła się ogólna nazwa Zatoki Poetów dla tego obszaru.

Wzdłuż promenady nadmorskiej, która zaczyna się w San Terenzo, usytuowane są hotele, bary i plaże.



Promenada jest dość szeroka i latem niezmiernie oblegana. Można nią przejść pomiędzy San Terenzo a Venere Azzurra i dalej do Lerici.



Na całej długości są ławki na których można przysiąść aby odpocząć, poczytać lub zwyczajnie nacieszyć oczy pięknym widokiem. W ten sposób dotarłam do Venere Azzurra. A tamtejsza plaża jest przepiękna.



Jak widać jeszcze teraz ludzie się opalają i zażywają morskich kąpieli, choć nie ma już tłoku. Przyznam się... zaraz jak zeszłam na plażę, zdjęłam buty i przeszłam choć brzegiem morza. Słoneczko pięknie grzało. Takie momenty relaksu bardzo lubię.
Kolejne miejsce w okolicy La Spezii, które jest warte odwiedzenia.
re

niedziela, 7 października 2018

Żółta królowa- Cytryna


Cytryny u moich teściów już zaczęły dojrzewać. Naszła mnie więc chęć na zrobienia ciasta cytrynowego.




Ale najpierw, jak zawsze troszkę historii... cytryny.
Cytryna to starożytna hybryda najprawdopodobniej pomiędzy grejpfrutem a cedrem. Pierwsze wzmianki o cytrynach pochodzą z północnych Indii, Chin i północnej Birmy.
Jeśli chodzi o Włochy to już w Pompei znaleziono malunki przedstawiające cytryny. Jednak nie wiadomo czy rosły w tamtych rejonach, czy przedstawiano po prostu przywiezione z innych stron Świata.
Pewnym jest, że Arabowie podczas inwazji przywieźli je do Włoch, do Królestwa Neapolu.
I od tamtego czasu cytryny uprawiana jest prawie w całych Włoszech. Choć najbardziej znane odmiany pochodzą z Sycylii, Kampanii, Apulii, Kalabrii i Sardynii.
Cytryna od początku używana była w kuchni, ale również w medycynie. Cytryna zdobyła sławę około roku 1740, kiedy potwierdzono skuteczność spożywania jej owoców w leczeniu szkorbutu. I tak, cytryna znana jest już na całym Świecie....
We Włoszech cytryna uprawiana jest na tarasach, na pochyłych terenach, w ścianach osłonowych pod typowym rusztowaniem z drewna kasztanowego.
Dobrze to skoro wiemy już to wszystko to zabieram się do robienia ciasta. 
Przygotowanie warto zacząć od kremu którym wypełnione będzie ciasto.
Składniki na krem:
150 gr. cukru, 2 całe jajka, 1 saszetka wanilii (0,5 gr.), skórka starta z 2 cytryn i sok wyciśnięty z jednej, 30 gr.masła, 3-4 łyżki mąki, 1/2 l. mleka.



Zaczynamy miksowanie składników od jajek z cukrem. W kolejności dodajemy wanilię, skórkę, sok, mąkę i mleko. Stawiamy garnek na gazie i cały czas miksując doprowadzamy do wrzenia. Wówczas dodajemy masło. Jeszcze chwilkę trzymamy na gazie. Krem musi być gęsty. Zdejmujemy z ognia i odstawiamy do przestygnięcia. W tym czasie przygotowujemy ciasto.
Składniki na ciasto:
230 gr. mąki, 70 gr. maki ziemniaczanej, 3 żółtka jajek, 100 gr. masła, 170 gr. cukru, 1 proszek do pieczenia.
Z tych składników zagniatamy ciasto. Jeśli wyszłoby "za sypkie" to dodajemy odrobinę mleka dla lepszego połączenia składników.



Formę do ciasta smarujemy masłem i oprószamy mąką. Znajoma, od której dostałam przepis, rozwałkowuje ciasto. Ja po prostu połową ciasta wyklejam dno i boki formy. 
Przekładamy na tak przygotowany spód, krem.



Druga połowę ciasta przykrywam krem. Boki ciasta zaginam do środka, aby krem podczas pieczenia pozostał spokojnie w środku.
W tradycyjnym piekarniku pieczemy około 35 min. w temperaturze 180 st. 



Tak wygląda po upieczeniu, jeszcze w piekarniku.
Zapach który roznosi się po mieszkaniu jest.... przepyszny. Wiem, wiem zapach nie może być pyszny, ale nie umiałam inaczej określić.



My lubimy to ciasto za delikatny smak kwaskowy, ale słodki. Jeśli ktoś woli słodsze ciasto to wystarczy po ostygnięciu posypać ciasto cukrem pudrem.
I jak czujecie już ten zapach? Macie chęć spróbować?
Smacznego.