Dziś będzie króciutki i prosty przepis na bakłażana. We Włoszech warzywo to właściwie króluje na stołach. Służy i jako dodatek i jako danie główne. Wielu ludzi boi się go używać z winy jego gorzkawego smaku. Jednak nie ma z tym najmniejszego problemu przy odpowiedniej obróbce.
Do tego "dania"(duże słowa na coś tak prostego), zainspirowała mnie Lucia i jej przepisy. Można je potraktować jako przystawkę. Ja jednak zrobiłam w dużej ilości i zjedliśmy na kolację. Nawet mój mąż się najadł.
Zaczynamy od zakupienia bakłażana. Myjemy go i kroimy na plasterki. Solimy z obu stron i odkładamy na sitko. Czekamy aż z solą odsiąknie też goryczka.
Składniki: Bakłażan( lub kilka), pomidor, mazzarella, tuńczyk w oliwce, sól, pieprz i oregano suszone.
Jak już z plasterków bakłażana zejdzie sól z goryczką, osuszamy je ręcznikiem papierowym. Układamy na patelni do smażenia lub na grillowej. U mnie patelnia grillowa.
Grilluję z obu stron.
W tym czasie odsączam z wody , na sitku też mozzarellę. Pomidorki myję i i kroję na plasterki. Każdy z nich solę i pieprzę a także obsypuje oregano.
Mozzarellę należy pokroić w drobne cząsteczki.
Na każdym plasterku bakłażana układam pomidora, pokruszonego tuńczyka i mozzarellę. Na nowo kładę na patelnię grillową. Przykrywam pokrywką i czekam aż ser się rozpuści. Można oczywiście zapiec to w piekarniku z opcją grill górny. Wówczas mozzarella nabierze jeszcze ładniejszego koloru.Ja robiłam na patelni, więc poczekałam tylko jak mozzarella się rozpuści. Danie należy spożywać na gorąco. Wyszło pysznie.
Jeśli nie macie zbytnio ochoty na wymyślanie wykwintnych dań, lub czasu na nie. To takie danie będzie w sam raz.
Smacznego.
poniedziałek, 24 czerwca 2019
piątek, 7 czerwca 2019
Nasze włoskie mieszkanko.
Wreszcie nam się udało! Staliśmy się posiadaczami mieszkania. Mamy nasze własne "gniazdko".
Dopiero co pisałam o "smuteczkach na obczyźnie", a tutaj przebijają się też radości. Od stycznia walczyliśmy o to mieszkanie. Załatwianie wszelkich formalności we Włoszech trwa i trwa.... A to któregoś urzędnika od któregoś z kolei stempelka nie ma, bo chory i na zwolnieniu. Trzeba było czekać 5 tygodni!
Ale od początku.
Mieszkania zaczęliśmy szukać pod koniec zeszłego roku. Internet rozgrzewał się do czerwoności a ja godziny spędzałam na poszukiwaniach. Wiadomo jak coś nam się podobało, to było za drogie. Jak cena pasowała to rudera. Szczególnie, że w obecnej naszej sytuacji mieliśmy budżet dość ograniczony.
Udaliśmy się do banku, przedstawiliśmy naszą sytuację i dowiedzieliśmy się na jaki kredyt możemy liczyć. Trafiliśmy na kompetentne osoby, które na spokojnie wytłumaczyły nam wszystkie zawiłości i procedury. Sprawdziliśmy też ratę kredytu, abyśmy wiedzieli czy damy radę spłacać go spokojnie, bądź co bądź przez kolejne 30 lat!
Poszukiwania lokum trwały, a my obejrzeliśmy sporo różnych nieruchomości. Trafialiśmy też na najróżniejszych agentów nieruchomości.... Aż nie mogę się powstrzymać i o jednym napiszę. Chcieliśmy zobaczyć jeden dom z ogrodem. Umówiliśmy się z agentem, że to on nas tam podwiezie. Przyjechał, oczywiście spóźniony- no ale ok, każdemu może się zdarzyć. Przyjechał samochodem w którym przewoził rusztowania i farby! Ciężko było usiąść żeby się nie ubrudzić. Okazało się, że nieruchomość jest dużo dalej, niż było napisane w ogłoszeniu. Wejść można było tylko od strony ogrodu. A tam trawa po pas, a lało przez 3 ostatnie dni. Ja naprawdę wszystko rozumiem, ale mógł uprzedzić. Buty mieliśmy przemoczone. Pan po drodze zbierał jabłka które opadły i zajadał się nimi, przy okazji próbował z pełną buzią rozmawiać z nami. Kolejnego szoku nad zachowaniem tego człeka doznaliśmy chwilkę później. Po wejściu do domu, on został na zewnątrz. Za chwileczkę wyszłam, bo chciałam się spytać o kuchnię, a on odwrócony( chociaż tyle) tyłem do drzwi wejściowych po prostu załatwiał swoją potrzebę! Oczywiście na do widzenia ręki mu nie podałam !!! Długo się zastanawiałam w jaki sposób jego biuro nieruchomości w ogóle funkcjonuje???? Bycie tak niekulturalnym(delikatnie rzec ujmując), chyba mu klientów nie przysparza?!
Wracając do naszego mieszkania. Wiedzieliśmy, że za kwotę którą dysponujemy nie uda nam się kupić mieszkania w miejscowości gdzie mieszkaliśmy dotychczas. Szczególnie, że mój kochany małżonek uparł się na posiadanie ogródka. Nie to żebym ja była temu przeciwna, ale u niego było to priorytetem.
Wreszcie znaleźliśmy coś co by nam odpowiadało. Niedaleko miejscowości o której pisałam tutaj.
Na szczęście tym razem agent nieruchomości okazał się człowiekiem na wskroś dyspozycyjnym i kompetentnym. Wspaniale się z nim współpracowało. Obejrzeliśmy lokum i zaczęły się pertraktacje co do ceny. We Włoszech, przynajmniej w ostatnich latach jest możliwość targowania się o cenę.
Po ustaleniu ceny, podpisaliśmy umowę przedwstępną i zostawiliśmy zaliczkę( tzw. caparra). Staraliśmy się aby zaliczka była jak najniższa. W ofercie zakupu zazwyczaj też wpisuje się termin ostatecznego zakupu mieszkania. Trzeba uważać. Nas uprzedzono, że jeśli z jakiś powodów my zrezygnujemy w tym czasie z zakupu, lub nie wywiążemy się z tego terminu, przepada nam zaliczka. Jeśli jednak nie doszło by do zakupu z winy sprzedających, to wówczas oni oddają nam zadośćuczynienie w wysokości podwójnej kaucji.
W tym właśnie momencie poszukaliśmy też dobrego notariusza. Warto zwrócić się do kilku i sprawdzić kosztorys . Notariusz to nie jest tania sprawa, a bardzo potrzebna! To notariusz w pierwszej linii sprawdza, czy z mieszkaniem jest wszystko w porządku od strony prawnej. Bank w tym czasie też zaczyna działać, czyli wysyła do mieszkania rzeczoznawcę, który ogląda bardzo dokładnie i wycenia Nasze przyszłe mieszkanie.
Oczywiście wszystko to pochłonęło masę czasu i nasze nerwy. Ale jak najbardziej było potrzebne. Czekaliśmy na każdą opinię, każdy telefon "jak na szpilkach". Wreszcie doczekaliśmy się na ten najważniejszy od notariusza i z banku. Dobrze jest też sprawdzić oferty różnych banków, każda jest troszkę inna i poszukać tego co nam najbardziej odpowiada. Po tych wszystkich procedurach, sprawdzaniach i kontrolach wreszcie nadszedł dzień podpisania umowy kupna. W naszym przypadku wszystko odbyło się w bardzo miłej atmosferze. Złożyliśmy ogrom podpisów i ....... mieszkanko jest NASZE!
W sumie od momentu jak zobaczyłam "to" ogłoszenie, do momentu gdy dostaliśmy klucze minęło ponad 5 miesięcy. Ale jest, mamy to.
Wiem, teraz nas czeka jeszcze masa pracy. Szczególnie, że wszystko robimy sami. Ale jaka satysfakcja.
Przeprowadzamy się w nowe miejsce. Zawsze tamte okolica bardzo nam się podobały. Jednak to przeprowadzka z miasta do miasteczka, właściwie wioski. Ciekawe jak nam się będzie mieszkało? No i to zupełnie inny region Włoch, choć odległość od dotychczasowego miejsca to tylko 30 km.
Subskrybuj:
Posty (Atom)