Życie

wtorek, 28 stycznia 2020

Remontowe włoskie życie cz.2


Wracam do Was z drugą częścią o tym naszym remontowym, włoskim życiu. Prawdą jest, że właściwie całe nasze obecne życie toczy się wokół remontu. W odstawkę poszły nasze wycieczki, kolacyjki... Cały nasz wolny czas pochłania nasz domek. Pracy ogrom, ale satysfakcja jeszcze większa. Choć "czym dalej w las, tym więcej drzew"... Czym więcej robimy, tym więcej pomysłów się pojawia i tym więcej jeszcze jest do zrobienia. Ale jest coraz piękniej i coraz bardziej "po naszemu".  

Na początek, oprócz zdarcia wszem panujących starych tapet i odmalowania (na razie na biało) wszystkich pomieszczeń. Zajęliśmy się najważniejszymi sprawami czyli kuchnią i łazienką. 

Kuchnię zastaliśmy w stanie hmmm.... nie bardzo złym, ale nic mi się nie podobało. Wszystko było nie w moim guście...


Kuchnia lata 80-te

Ten kawałek blatu który widać na zdjęciu, to jedyne takie miejsce w całej kuchni. Musiałam to inaczej zagospodarować. Myślałam na początku o wymianie całej kuchni. Jednak nie znalazłam czegoś w tak malutkich rozmiarach, a co by mi odpowiadało. Przy okazji okazało się, że wszystkie meble w kuchni są  wykonane z dobrej jakości drewna. Nie żadna sklejka, tylko drewno. Pomysł na zmianę wyklarował się dość szybko. Wymiana blatu, mniejszy zlew, nowa kuchenka, piec i okap.. Meble zostaną odświeżone i przemalowane. O przebojach przy  zakupie rzeczy do kuchni pisałam tutaj . Kolejnymi przebojami było dłuuuugie czekanie na fachowca który podłączy kuchenkę gazową . Uwielbiam tych włoskich fachowców. Do furii mnie doprowadza proszenie aby ktoś przyszedł do pracy. Przecież płacę mu za to stawkę, którą sobie zażyczył. Czemu więc terminy są ciągle przekładane, prace opóźniane? No nic wreszcie się udało. Wszystko zostało podłączone, a ja mogłam się wziąć za odmalowanie mebli, oklejenie ich w środku i inne zmiany. 


Kuchnia po remoncie

Nasza kuchnia obecnie wygląda własnie tak... I tak odpowiada moim gustom. Wstawiłam też stół do kuchni, na włoskie śniadanka idealny. Zrobiliśmy też kącik kawowo - herbaciany przy lodówce. W przyszłości stanie tam ekspres do parzenia kawy.


Kącik kawowo- herbaciany


I tyle na razie co do kuchni. 
Kolejnym pomieszczeniem w domu, które kosztowało nas wiele nerwów była górna łazienka. 
Prezentowała się naprawdę kiepsko, wszystko podniszczone i w starym stylu z włoskich lat 80-tych. 


Łazienka z lat 80-tych

Rozumiecie o co mi chodziło? Normalne, trzeba zmienić, wymienić. Burza mózgów nastąpiła przy prysznicu. Ta łazienka ogólnie jest dość malutka.  No ale pod prysznicem 65/65 cm. to mój mąż miał naprawdę problem z kąpielą. Prysznic z jednej strony ogranicza okno z drugiej kaloryfer. Jednak istniała możliwość powiększenia prysznica. Problem, że nie dawaliśmy rady wejść w standardowe wymiary prysznica. I o ile brodzik kupiliśmy żywiczny z możliwością docięcia, tak z drzwiczkami mieliśmy naprawdę sęka. Drzwiczki były nie standardowe, więc...4 razy droższe od normalnych. Wreszcie znaleźliśmy firmę/sklep która takowe drzwiczki miała i to w cenie tylko troszkę droższej od standardów. Z tej samej firmy postanowiliśmy wziąć też brodzik. Ogrom radości, bo terminy też ok. Zong nastąpił przy zapłacie. Trafiliśmy na chyba jedyną firmę która w sklepie podaje ceny bez vat!!! No co mnie interesuje ile dany towar kosztuje bez vat?! Albo choć informować powinni..."tyle a tyle bez vat, a tyle z vat." A tak to mimo, że cena i tak była niższa niż gdzie indziej, poczułam się lekko oszukana. No ale towar zamówiony zapłacić trzeba. 
Kolejny raz powtórzę - uwielbiam tych włoskich fachowców. O hydraulika też się doprosić nie można było. Ten był przynajmniej szczery - nie przyjedzie danego dnia, bo ma obiad rodzinny(nota bene w środku tygodnia), mimo że wcześniej byliśmy umówieni. Albo godziny pracy- "przyjadę rano", a ty czekaj człowieku, co masz innego do roboty? Także i w tym przypadku większość prac wykonaliśmy sami.


Podczas wymiany prysznica.

Przy okazji zrobiliśmy i inne prace. 


Nasz nowy prysznic

Prysznic mamy 68/86 cm. Tak jest dużo lepiej. A więcej już nie daliśmy rady powiększyć. 
Cała łazienka nabrała lepszego wyglądu, choć nadal jest przecież malutka. Może kiedyś w przyszłości zrobię z dolnej łazienki jeden wielki prysznic, a tutaj go zlikwidujemy? No ale to są duże koszta. Na razie zrobiliśmy co mogliśmy. Jest czyściutko, jest nowe, jest większe. 


Łazieneczka

Przed zimą zabrałam się też za odnawianie balustrady na tarasie. 


Drapanie balustrady

Było skrobanie, zabezpieczanie i malowanie. Ale efekt końcowy, super!


Odnowiona balustrada.

Uwielbiam oglądać jak Nasz Domek się zmienia. Jak się staje coraz bardziej nasz. Coraz bardziej przytulny. I wiecie co Wam powiem... Czasem padam na przysłowiowy pysk. Sił mi brak. Czasem myślę, że szkoda że nie mamy tylu pieniążków, żeby dać fachowcom i niech robią. A my w tym czasie jakiś urlopik.... Jednak szybko przychodzi inna myśl- że wtedy pewnie nie do końca byłoby jak ja chcę. No i do tego ta ogromna satysfakcja z wykonanie samemu tylu prac. Pewnie będą jeszcze dalsze części  remontowego włoskiego życia, bo to jeszcze nie koniec naszych zmagań. Zapraszam Was serdecznie do czytania i kibicowania.


piątek, 3 stycznia 2020

Arista pyszna.


Arista to po prostu kawałek schabu. Arista al forno (arista pieczona)  to jedno z najbardziej znanych drugich dań w Toskanii. 
Jak to we Włoszech większość dań ma swoją tradycję, legendę... Tak jest i w tym przypadku. Podobno w roku 1439 we Florencji podczas ekumenicznej rady kościoła rzymskiego i greckiego, grecki kardynał Basilio Bessarione po spróbowaniu pieczeni wykrzyknął "Aristos"! Co po grecku znaczy - "najlepszy". Obecni florenccy przedstawiciele myśleli że chodzi o konkretny kawałek mięsa i uznawszy nazwę za sympatyczną zaczęli ją powtarzać. I tak polędwiczce wieprzowej nadano termin arista... (zapisek o legendzie znaleziony w Wikipedii).
I tyle legendy. Okazuje się jednak, że już w roku 1287 , pisarz Franco Sacchetti w swoim opowiadaniu wspomina o "un'arista al forno". Także nie wiadomo kiedy ten kawałek schabu zaczęto nazywać Arista, wiadomo, że od dawna jest to typowe danie toskańskie. 

Arista al forno.

Ja przepis na "arista al forno" podpatrzyłam u znajomej.  Nie jadam zbyt dużo mięsa, ale ariste bardzo lubię, więc nie raz przygotowuję. 

A oto potrzebne składniki :
Około 1 kg. aristy, 1,5 łyżki masła, 1,5 łyżki oliwki, pół marchewki , kawałek selera naciowego, pół cebuli, 2 gałązki rozmarynu, pół szklanki wywaru warzywnego, pół szklanki wytrawnego białego wina, pieprz i sól. 

Na początek myjemy, obieramy i kroimy w kosteczkę warzywa. Do garnka wkładamy masło, oliwkę, podgrzewamy. Dokładamy warzywa i rozmaryn. Przez chwilkę razem mieszamy. 

Podkład pod aristę


Teraz dokładamy mięsko. Mięso lepiej związać sznurkiem, żeby się nie "rozpadało". Ja tego nie zrobiłam. Obsmażamy mięsko przez jakieś 5-10 minut. Obracając, tak aby z każdej strony ładnie się przyrumieniło. 



Gdy już nabierze ładnego koloru, podlewamy je winem. Obracamy często i czekamy aż wino odparuje. Po tym czasie przekładamy wszystko do brytfanki. Delikatnie solimy i pieprzymy i podlewamy wywarem, jeśli zależy nam na większej ilości sosiku. Pieczemy w piekarniku nagrzanym do 170 st.C przez dobrą godzinę. Co jakiś czas należy polewać mięsko sosikiem powstałym w brytfance, lub odwracać.

Arista w piecu


 Przed wyjęciem z piekarnika aristę nakłuwamy jeśli wypłynie biała ciecz to jest ona gotowa... Wyjmujemy z piekarnika i odstawiamy, dając mięsu na chwilę "odpocząć". Po około 10 minutach możemy już kroić na plasterki. 

Mięsko odpoczęło.

Aristę podajemy z ziemniaczkami, innymi warzywami , lub "po toskańsku" z fasolą.
Życzę smacznego.