poniedziałek, 24 września 2018
Tawerna Myśliwych
Tym razem połączyliśmy mini podróż z dogodzeniem naszym podniebieniom.
Z La Spezii wyruszyliśmy w stronę Rocchette di Vara. Po około godzinnej jeździe zaparkowaliśmy samochód przed "Trattoria dei Cacciatori" w Casoni.
Trattoria to w języku polskim po prostu tawerna. Trattoria to zazwyczaj restauracja rodzinna. Nie ma tutaj przepychu. Można się w nich poczuć jak na rodzinnym "obiedzie u cioci". Trattorie w większości używają produktów z własnych warzywniaków i zagród.
Okolice Casoni to tereny polowań, głównie na dziki. Jednak to także raj dla grzybiarzy.
W dużej mierze więc na obiad przychodzą właśnie ludzie po polowaniach, lub po grzybobraniu.
Przed wejściem znajdują się ławeczki na których można usiąść i rozkoszować się wspaniałym widokiem na góry. Z boku znajduje się ogrodzony teren z miejscem do zabawy dla dzieci.
Musicie wiedzieć, że tutaj menu jest zawsze takie samo. Z malutkimi tylko wyjątkami. Także jadąc do tawerny, już wiadomo co się będzie jadło. Na stołach czeka na nas przekąska. Są to wędliny i warzywa w occie winnym. Obsługa jest przemiła. Wszyscy to jedna rodzina i to już kolejne pokolenie prowadzące ten lokal. Oprócz podawania dań i zmieniania talerzy są zawsze skorzy do rozmowy. A mimo tych chwil zatrzymywania się przy każdym stoliku i rozmowy obsługa jest bardzo sprawna.
Pierwszą potrawą jest polenta (co to jest polenta,napiszę w osobnym poście) podana z sosem pomidorowym i sosem z dzika. Tak, tak tutaj zjemy potrawy z dzika. Wszystko jest podawane na półmiskach (wielkość uzależniona od osób przy stole) i dopiero każdy sam nakłada sobie na talerz tyle ile uważa za stosowne. Porcje są jednak naprawdę duże. Jeśli tylko sobie życzymy podadzą nam także wątróbki z dzika.
Po tych delicjach przychodzi czas na ravioli. To kolejne danie które rozpływa się w ustach. Mimo, że ciasto jest dość grube smak jest fantastyczny.
W tym miejscu ja już byłam naprawdę najedzona. A to przecież nie koniec obiadu...
Kolejno znalazły się u nas na stole dwa półmiski. Jeden z pieczonymi- kurczakiem i królikiem z frytkami.
A drugi półmisek z mięskiem z dzika...
Na koniec podano nam ser, własnego wyrobu i owoce i ciasto... Byliśmy już naprawdę mocno najedzeni i obawialiśmy się czy damy radę przejść którykolwiek z okolicznych szlaków. Zaproponowano nam więc przy barze "coś" na lepsze trawienie.
Czyli różową Grappa (włoski napój alkoholowy) własnego wyrobu oczywiście i Limoncino (włoski likier cytrynowy).
Za wszystko zapłaciliśmy naprawdę przystępną cenę.
Podsumowując "Trattoria dei Cacciatori" zasługuje na odwiedzenie. Jedzenie "domowe", świeże i bardzo smaczne. No i po lub przed jedzeniem możliwość przejścia którymś ze szlaków.
No i te widoki...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Taa takie włoskie obiady to jest rozkosz dla podniebienia. Trzeba praktyki, żeby wszystko zjeść i dotrwać do końca obiadu. Włosi od dziecka przyuczani problemów nie mają. :) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńTaka jest prawda.Ja zazwyczaj w restauracjach zamawiam tylko drugie danie. No ale w tym przypadku, wszystko było tak wyśmienite, że nie mogłam odmówić. Dobrze, że później zaliczyliśmy jeden ze szlaków to nie poszło w boczki...
OdpowiedzUsuń