poniedziałek, 19 sierpnia 2019
Na Starej Farmie
Urlop, jak co roku spędziłam w Polsce. Czas ten poświęciłam całkowicie rodzinie, ciesząc się ich bliskością.
Przyszedł jednak czas powrotu do życia codziennego, a jak wiecie pracy przy nowym domu nie brakuje. Zabrałam się więc za pracę ze zdwojoną energią.
Któregoś dnia, po zjeżdżeniu okolicy w poszukiwaniu części i akcesoriów do kuchni, stwierdziliśmy że jesteśmy straszliwie głodni. Zanim dotarlibyśmy do domu i zaczęli przygotowywać jedzenie, brzuchy odmówiły by nam posłuszeństwa. Szybka decyzja i telefon do pobliskiej restauracji.
Szczerze powiem, że nie byłam zachwycona, kiedyś już tam byliśmy (na kolacji ze znajomymi) i nie miałam najlepszych wspomnień smakowych. No ale cóż... pojechaliśmy.
W agroturystyce "Al Vecchio Podere" (Na Starej Farmie), proponują pranzo di lavoro (czyli lunch biznesowy). Jest to po prostu możliwość zjedzenia obiadu (najczęściej dla pracowników pobliskich fabryk, budowli ale nie tylko) w stałej cenie. W praktyce wygląda to tak, że restauracja serwuje dwa menu do wyboru, za jedną stałą cenę.
I muszę Wam powiedzieć, że dużo się tam zmieniło od ostatniego mojego pobytu w tym miejscu. Restauracja została wyremontowana, jest jeszcze przytulniej i ładniej. Choć z zewnątrz wielkich zmian nie zauważyłam...
My zadzwoniliśmy 15 min. przed przyjazdem, żeby zapytać się czy jest wolne miejsce. Na szczęście było, ale restauracja była pełna łącznie ze stolikami na tarasie.
Jeśli chodzi o jedzenie to było przepysznie. Dlatego zdecydowałam Wam wspomnieć o tym miejscu.
Chciałam Was przeprosić tym razem za jakość zdjęć, ale był to wypad spontaniczny i musiałam korzystać z aparatu w telefonie.
Na pierwsze danie oboje wybraliśmy tagliatelle z sosie grzybowym. Raj dla podniebienia. Do wyboru były też ravioli z sosem pomidorowym.
Tak zostało nam podane to danie. Zapewniam, że oboje się już tym dobrze najedliśmy. Wprawdzie ja staram się zawsze "oszczędzać" przy pierwszym daniu. Nie jestem w stanie zjeść wszystkiego tak jak serwują włosi- czyli pierwsze, drugie danie i jeszcze deser.
A tak tagliatelle prezentowały się na talerzu. Mniam. Uwielbiam sos grzybowy, a jak jest z prawdziwków to już w ogóle.
Niestety nasz pobyt w tej restauracji odbył się z lekkimi sensacjami. Pomiędzy pierwszym a drugim daniem odczuliśmy wstrząsy których epicentrum było w Borgo Val di Taro o sile 3,9 M. Niby nie silne, ale odczuwalne... A ja strasznie się boję trzęsień.
Wracając do jedzenie. Drugie danie zostało podane podobnie jak pierwsze, ponieważ wybraliśmy oboje to samo czyli arrosto (pieczeń).
Jako druga propozycja, były pieczone żeberka.
Znowu muszę bardzo pochwalić to danie. Mięso było świeże, mięciutkie i dobrze doprawione. Ja jako dodatek wybrałam sałatkę. Mój mąż wybrał ziemniaczki pieczone.
Natomiast na deser był już większy wybór słodkości. Propozycji było z pięć, różne ciasta i kremy. My wybraliśmy crema catalana (krem kataloński) i panna cotta (przepis na panna cotta, podawałam tutaj).
I jedno i drugie było bardzo smaczne. Jednak ja nadal obstaję za panna cotta, szczególnie po tak obfitym posiłku. Jakoś lżejszy wydaje mi się taki deser. :))) A może dlatego, że jest zimny? A, że słodkości uwielbiam, to na deser musiałam zostawić troszkę miejsca w brzuchu.
Nasza ucztę zakończyliśmy na deserze.
Okazało się, że zupełnie spontanicznie dałam drugą szansę restauracji którą właściwie skreśliłam. A było warto dać tę szansę.
Dodatkowo obiad (pracowniczy) jest nie drogi , a jakże smaczny i sycący. Do tego okolica naprawdę piękna. Po obiedzie dla spalenia kalorii jest gdzie pospacerować.
Dokładny adres restauracji "Al Vecchio Podere" to- via Mochignano di sotto, 3 Bagnone. A dojazd jest dość prosty. Jadąc w górę Bagnone za mostem należy skręcić w lewo i dalej jechać SP28. Po dwóch ostrych zakrętach po prawej stronie drogi jest drogowskaz na Mochignano di Sotto. Jadąc tą wąską drogą po kilku minutach dojeżdżamy na miejsce.
Jeśli będziecie w tej okolicy i będziecie mieli ochotę na spróbowanie "domowej kuchni" z Lunigiany to warto odwiedzić właśnie "Al Vecchio Podere".
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Zawsze zastanawiałem się, że o ile główne dania czy przystawki z Włoch mogą śmiało rywalizować z polskimi, o ile nie są lepsze, o tyle jakoś ciężko mi sobie wyobrazić przestawienie się na włoskie desery. jak u Ciebie to wygląda? :)
OdpowiedzUsuńJa w ogóle uwielbiam słodkości. Nie miałam więc problemu. Tiramisu uwielbiam i podobno dobre robię... Ciasta i desery robię zamiennie raz polskie, raz włoskie.
UsuńA więc wyjaśniło się, dlaczego tak długo nie pisałaś na blogu:)
OdpowiedzUsuńKiedy czytam blogi opisujące lokalne atrakcje, jak na przykład tę restaurację i widzę te kamienne ściany, to od razu włącza mi się reisefiber, jakbym sama tam zaraz miała pojechać i przekonać się osobiście, że to piękne miejsce, eh... Życia by mi zabrakło, nie mówiąc o pieniądzach, więc przynajmniej sobie poczytam:)
Też czasem czytając recenzję innych lokali czy miejsc, chciałabym się natychmiast przenieść i spróbować. Uważam że teleportacja powinna już dawno zostać wymyślona i udostępniona do powszechnego użytku. :)))
UsuńOkazuje się, że jednak wszystko zasługuje na drugą szansę :)))
OdpowiedzUsuńFajnie, że powrót do restauracji zrekompensował pierwszą, niezbyt udaną wizytę. Wszystkie potrawy wyglądają bardzo apetycznie, a budynek z zewnątrz jest w stylu jaki uwielbiam, kamień, rośliny, natura... cudnie <3
Przejrzałam kilka postów na Twoim blogu, bardzo podoba mi się to co pokazujesz i z chęcią zostanę na stałe :)
Pozdrawiam ciepło, Agness:)
Jak deserów nie lubię i prawie nie jadam to takie uwielbiam... Cud nad cudami we Francji też potrafią dobrze to zrobić (więcej bywałam we Francji niż we Włoszech z racji zawodu) i nawet w marketach jakieś odrobinę smakowo podobne są, a w Polsce pozostają tylko marzenia i smakowe wspomnienia.
OdpowiedzUsuńFajnie, że dałaś drugą szansę tej restauracji i jak widać się nie zawiodłaś. Cudowna i bardzo klimatyczna. Dania wyglądają tak apetycznie, ze chce się spróbować ich przez ekran
OdpowiedzUsuńAniu ja jestem chora jak czytam Twoje wpisy i oglądam Twoje zdjęcia :( aż mi się łezka w oku zakreciła z tęsknoty za Włochami. A jeszcze barmi żal bo nasz wyjazd dwa temu nie doszedł do skutku i wiem co straciłam :( uwielbiam te makarony a ten z grzybami to mój ulubiony i chyba smaku tego jedzomego w Watykanie to nigdy nie zapomnę :)
OdpowiedzUsuńPowiem Ci w tajemnicy ze tez uwielbiam makaron z grzybami serio, sam zapach powala, a jedzonka naprawdę sporo deserem tez bym nie pogardziła 😍😍
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że wypoczynek udał się w 100% i naładowane są baterie 😉 Restauracja przepięknie wygląda na zewnątrz, uwielbiam takie klimaty. Obiad smacznie wyglądał 😉
OdpowiedzUsuńCałkiem fajna recenzja wyszła... zachęcają te Wasze podróżnczo poznawcze blogi do rzucenia wszystkiego i odwiedzenia takich miejsc...
OdpowiedzUsuńJa w tym roku zaliczyłam Rzym i Ostię. Raczyłam się pastą,pizzą i widokami a co :)
Bardzo lubię takie miejsca. Kuchnia jest robiona z pasją, a każde danie smakuje wyjątkowo. Poza tym klimat, otoczenie. Wszystko składa się na przyjemność.
OdpowiedzUsuńUwielbiam wszelkie restauracje z domowym jedzeniem. Takie klimatyczne miejsca uszczęśliwiają i ducha, i ciało. Włoska kuchnia w takim miejscu musi być niesamowita. Szkoda, ze nie dodałaś więcej zdjęć :) Aż żałuję, że mam do Włoch tak daleko ;)
OdpowiedzUsuńJak to czasami warto pokusić się o danie drugiej szansy☺️ ten makaron z grzybami wygląda bosko. Ach jakbym chciała teraz być we Włoszech... Może bez tych wstrząsów.
OdpowiedzUsuń